Dzisiejsza trasa potraktowana luźno i w odwrotnym kierunku. W Dobrej pognałem na Głębokie i tam lasem do miasta i pracy. Świetna trasa - coś nowego a jednocześnie starego.
Ubiór: wiosenny (jedna warstwa), długie nogawki, buty zimowe, plecak z ciuchami do pracy
Sprzęt: napęd do jazdy w lecie i moje zajebiaszcze kółka (3atm., RR 26x2,25), brak przedniego hamulca (zdjęty).
Psyche: Po wczorajszym serwisie jestem zdruzgotany ILE jeszcze kasy muszę włożyć w ten rower (zima i błoto niszczy wszystko), przez to lekko pod$#@ny. Poza tym późno wyszedłem i musiałem się zaginać...
Za to noga dawała. Lekkie kółka dają błyskawiczne przyspieszenie i szybkość na podjazdach. Szerokie opony za to sprawiają, że rower chce jechać prosto i na zakrętach trzeba użyć więcej siły (zimę przejechałem na dwucalówkach). Jest pierwszy rekord tego roku - oczywiśce do pobicia ;)
cotygodniowa kontrola: 81kg/12,2% - skutek wyjadania czekolad ze świąt...
serwis roweru: w niedzielę 2 godziny mycia i łatania dziury w dętce (a jak) dzisiaj całe popołudnie wygrzebywania zaschniętego błota z uszczelek i montaż letniego napędu. Na serwis poświęciłem już 2 razy więcej czasu niż trwał wyścig. A jestem w połowie...
Wieczorem: bieg z żonką - 35min. - bolą okolice kolan i piszczeli (zła rozgrzewka)
Propozycja ustawki: W któryś dzień majówki chciałbym trzasnąć 300km dookoła Zalewu z małym naddatkiem (z dojazdami max 350km)...na mojej nowej szosie :)
O mały włos nic by z tego nie wyszło. Dzień przed maratonem zrobiłem podstawowy serwis roweru co zajęło mi 5 godzin (szczęśliwy posiadacz Hayes Nine), już po zachodzie wybrałem się jeszcze na przejażdżkę sprawdzić jak to wszysko działa. Wynik był zadowalający, więc ze spokojną głową poszedłem spać...
Rano spakowałem wszystko, pojechałem zatankować auto...i już nie odjechałem. Wtopa na całego, szczególnie, że czekał Bartek na transport. Na szczęście coś tam zatrybiło i już razem, na dwa auta (Bartek przyjechał mnie ratować) dojechaliśmy na miejsce. Tam: rejestracja, przygotowanie rowerów, pogaduchy z kolegami i takie tam napięcie przedstartowe :)
Gdy wybiła 11:10 ruszyliśmy zrobić te 50km. Dystans jechało (szałowe) 50 osób - taka to Gryfowa frekwencja... Trasa była ustalona z dużą ilością błota i kałuż czego należało się spodziewać, dodatkowo poprowadzona była przez kilka trudnych zjazdów (kamienistych oraz z grubymi gałęziami przykrytych liśćmi) no i oczywiście z mnóstwem podjazdów (jak to w naszej Puszczy Bukowej). Moja kondycja pozwoliła na ścieganie się tylko na jednym okrążeniu - na nim czułem się mocny i ścigałem się z "młodymi" ;) Na podjazdach noga dawała i cieszyłem się, że te zimowe poranki przyniosły efekty. Sytuacja zmieniła się na drugim, kiedy po prostu skończyła mi się energia. Miałem jakieś żele (nie testowane wcześniej), w bidonach samą wodę ale nie pomogły. Prędkość zmalała i wcześniej wyprzedzeni koledzy doszli mnie i odjechali...
Jadąc tak samotnie przez las miałem sporo czasu na rozmyślania co zrobiłem źle, co z tego że głowa każe, jak noga nie chce... (mam już parę teorii) Właściwie drugie koło przejechałem samotnie, miałem wrażenie, że jadę ostatni co dodatkowo demotywowało...
W końcu po prawie trzech godzinach mijam metę... Zmęczony jestem mocno, napęd rzęzi, wszystko w błocie, ale... za to zapłaciłem więc jest ok.
Po ogłoszeniu wyników okazuje się, że jestem 3 w M3 na 9 osób (18/49 w open). Trafiło się podium, chociaż mam uczucie farta - Robert miał awarię i musiał się wycofać a był przede mną...
Podsumowując: Gryf odbija się od dna - moim zdaniem był to ostatni moment na ratowanie imprezy, gdyby zostało to jak rok temu to byłoby nas jeszcze mniej. Widać starania orgów; jest więcej sponsorów, sporo nagród, i nawet TV przyjechała :) W końcu wprowadzili czipy, bufety bardzo skromne (woda i banany) ale wystraczające na trasie, oznakowanie b. dobre - nikt nie mógł się zgubić. Cała impreza skończyła się o 15, gdzie ludzie rozjechali się do domów.
Mój sprzęt za to jest na wykończeniu. Maraton przejechałem bez przedniego hamulca (który jeszcze wczoraj działał), z wyciągniętym łańcuchem (już w domu przy myciu odkryłem wbity między kółka przerzutki kawałek drewna), który stale trzeszczał jak jakiś wysłużony holender...
Dzień pełen wrażeń, pogoda dopisała (a tydzień temu wcale nie była pewna).
Niemieccy policmajstrzy ustawili się przy pieszym przejściu granicznym. Myślałem, że będą łapać cwaniaczków jeżdżących tamtędy, ale chyba maja inne rozkazy bo swojego puścili...