Wycieczka z żonką nr 1. Szaleńcze tempo jazdy nie pozwoliło na więcej zdjęć. Osuszyłem cały bidon i mówię Wam...szatan nie kobieta. Przeczołgała mnie przez niemieckie okolice, zdążyliśmy jeszcze przelotem wpaść do jakiejś Komisji Wyborczej, coś tam poskreślałem i sru... pędem przez miasto do Teściowej na obiad. 2 pełne dokładki mówią wszystko o moim wyczerpaniu. Do domu ledwo dojechałem - stąd kiepski czas, do następnej wycieczki muszę więcej potrenować. Jak mówią koksy: jutro rege. :)
Oprócz porannej pętli, wieczorem zahaczyłem o ulubiony podjazd szczecińskich koksów - Miodową. Miał być lekki podjazd szutrem, ale zobaczyłem dwóch przede mną...no i wiadomo...oczy zaszły krwią, piana wyszła na usta, wyszczerzyłem zęby i poszedł ogień. :) Takie trzepactwo, ale nie każdy jest prosem. ;)
Dzisiaj dostałem Bardzo Ważny Telefon...po 25 dniach od wypadku w którym skasowałem koło i siodełko, zadzwonił Pan z serwisu, że mogę odebrać rower. - Hosanna i na wieki, wieków Amen! - zakrzyknąłem oszołomiony tą wiadomością - zaraz będę!
Nie chce mi się pisać o przejściach ze zdobywaniem części - jak mówi znajomy z pracy: było grubo. ;) Sprawiłem sobie lżejsze obręcze (zmieniłem obie) - nie katuję się po ostrym terenie, powinny długo służyć. Siodło - tym razem dobrane wg pomiarów ID Match Selle Italia (tak, dokładnie ten system, który reklamował się na Eurosporcie w czasie TDF) - komputer zalecił mi dziurę w siodle i trochę szersze, niż do tej pory miałem.
Ech, a było tak fajnie. Rano pożegnałem się z żonką, pofociłem sobie fajne rejony, spotkałem kolegę który też jak ja jechał do pracy... I musiałem trafić na gościa, który ma wszystko w dupie, który rano musi walnąć dwa browce, żeby pracować a jedyne co robi to sprząta ulice...
Może z Arkiem za szybko jechaliśmy, może powinienem głośniej wrzeszczeć, może powinienem wezwać policję... Doskonale wiem, że jadąc rowerem muszę myśleć za innych bo pomyłki są bardzo bolesne...a jednak tego, że gościu patrząc na mnie zrobi krok w tył, że ma promile we krwi...tego nie wziąłem pod uwagę. Cóż, to nie było zderzenie to było jebnięcie, faceta zmiotło z ulicy, ja przeciałem przez gościa, robiąc salto, a on uderzył głową o bruk tracąc przytomność... Karetka dosyć szybko przyjechała, więc gościu będzie żył. Ja z ran jakoś się wyliżę, kupię zniszczony sprzęt i będę jeździł dalej...
ps1. A takie fajne foty rano porobiłem. :)
ps2. Ludzie którzy jeżdżą bez kasku są moim zdaniem nieodpowiedzialni.
Zaliczałem - jak zwykle - kolejne wsie jednym uchem słuchając porannej audycji i jednym okiem patrząc na drogę (jeszcze druga półkula mózgu spała), kiedy w okolicach Smolęcina mignęła mi czerwona lampka rowerowa... Mózg jakby odżył, oko sie otworzyło, zastrzygłem uszami i...tak. Tam musiał jechać jakiś biker i to całkiem żwawo. Dalej już szybko poszło: ząbek niżej, tempomat na 35 i po chwili pozdrawiam kolegę (niestety nie znam bliżej). "Wypracowuję" bezpieczną przewagę po czym wracam na podstawowy bieg (30)...oko zasypia, ucho też a ja turlam się dalej...
ps. Drugi zając był z czekolady. Wczoraj zjadłem ostatnie słodycze ze świąt. Już nic mnie nie kusi z szafy. :)
Na ostatniej ustawce kolega słusznie zwrócił mi uwagę, że gówniany rower mam i coś mi tam ciągle strzela, stuka i w ogóle jak tak można jeździć... No właśnie - co w rowerze "czeszczy"? Są 3 główne miejsca - okolice sterów, sztycy i suportu. Ponieważ w rowerze dźwięki w ramie potrafią nieźle zmylić, proponuję rozbierać i czyścić właśnie w takiej kolejności. Właściwie suport można zostawić na następny dzień, bo tam jest najwięcej roboty a może się zdarzyć, że właśnie "ustrzeliliśmy dziada" :)
U mnie to był zapiaszczony zacisk sztycy - czyszczenie i nasmarowanie uciszyło wszystko i rano znów mam to hipnotyzujące buczenie opon. Więc...dzięki Matteo :)