Piątek przywitał mnie białą jak mleko mgłą. Do tego 0 stopni, czyli znowu wciągam owiewy i dodatkowe, cienkie rękawiczki pod zimówki.
Myślałem, że mgła szybko minie, ale było odwrotnie, miejscami gęstniała jeszcze bardziej.
6:30 przed Plowen:
Wczorajsze stadka saren też spotykałem, ale przemykały na granicy widzialności i nie było jak za nimi poganiać.
Czekały na mnie. Nieruchomo obserwowały każdy mój obrót korbą, każde pochylenie, gest... Kiedy byłem już całkiem blisko - odpaliły petardę, pełen ogień - 100% mocy na tył. Nie chcialem dłużej czekać - wrzucam ciężki bieg, staję na pedałach, ściskam rogi kierownicy i odpalam rakietę. Przez chwilę lecimy razem, one polem, ja po betonowych płytach, biegną jedna za drugą, 7 czy 8 sztuk. Widzę, że kurs mamy kolizyjny i za jakieś 100m przetną mi drogę. Oceniam, że mam szansę "pogłaskać" ostatnią - nie odpuszczam, uda palą, oddech głęboki... i jest! Muszę przyhamować, aby ostatnia mogła pobiec za resztą. 1:0 rower- sarny, ale lekko nie było. Jutro - mam nadzieję - powtórka.
Wczorajszy powrót do domu odbywał się w deszczu, skutkiem czego ogniwa w łańcuchu pokryły się rdzą. Rano na takie akcje miałem świetny smar shimano w spraju - wystarczyło przyłożyć szmatkę pod łańcuch i popsikać po ogniwach. Całość zajmowała 2 minuty i można było jechać w śnieg i co tam jeszcze na drodze było... Teraz mam polecony wet finishline w spraju. Niestety zamiast oleju leci coś o konsystencji pianki montażowej i teraz smarowanie zajmuje mi 5 długich minut. O 5:30 wszystkie czynności mają znaczenie i trzeba zagęszczać ruchy stąd biegałem na trasie kuchnia-garaż z kawą w jednej ręce i smarem w drugiej. Cud, że nie pomyliłem co do ust, a co na łańcuch wlać bo skutki byłyby opłakane...
Taką dyscyplinę tu wszyscy uprawiamy, że mamy mnóstwo czasu do rozmyślania nad różnymi problemami życiowymi... Ja mam 2 godziny dziennie sam na sam ze sobą i zdarza mi się, że nie pamiętam jakiegoś fragmentu trasy, nie wiem co mówią w słuchawkach, nie widzę co mijam... Czasem głowa napracuje się tyle co nogi.
p.s. Rekord trasy - 50km w 1:45 a nie pamiętam, żebym się zaginał ;)
Początek miesiąca to często jakieś nowe albo odświeżone postanowienia. Stojąc wczoraj na wadze zobaczyłem, że do wagi idealnej brakuje mi tylko 2 kilogramów. Wierzę, że uda mi się spiąć przez miesiąc i odstawić całe (no może 90%) niepotrzebne jedzenie. Małe kroczki to 0,5kg na tydz. a będzie dobrze.
A, i jeden krok większy muszę wykonać, choćbym miał wstawać o 4 - 1go kwietnia mam mieć przekroczone 3kkm realnej jazdy. Howgh
Po wczorajszym sukcesie w ćwiczeniu "żwawszej" bazy, dzisiaj również rozpaliłem ogień pod siodełkiem. Uzyskany czas przejazdu to 1:50 na 50km i to razem z miastem. Lubię to wściekłe wycie opon i przelatujący przed oczami krajobraz...
Baza z chłopakami z Major...a nie - tym razem w realu. Ustawka z najprawdziwszym Mateuszem, równie żywym Bartkiem oraz - jako support - Piotrem i Tomkiem.
Jeżeli ktoś liczył na bazę to się zawiódł. Jeżeli ktoś liczył na turystykę to się zawiódł. Jak ktoś liczył na tempo szosowe, tętna pod hrmax, zapiek w mięśniach to dostał co chciał.
Był czad, walka z wiatrem i płuca na wierzchu. Support chyba nie spodziewał się z kim jedzie bo po 30min zakończył występ i dalej jechaliśmy w trójkę dając odpór wiatrowi z południa. W Radewitz odbył się krótki postój przy opuszczonym dworku szlacheckim (cel - hyhy - wycieczki) i powrót z bocznym i tylnym wiatrem. Za Ladenthin - gdzie pożegnaliśmy Bartka - do nóg Mateusza dotarły chyba węglowodany z kanapki w R... bo takiego speeda dostał, że mu ledwo fullem koło trzymałem. Do samej granicy w Lubieszynie było pod czwórkę z przodu...
Zajefajna ustawka. Przyjechałem wydojony i gdyby nie szybki banan to bym padł. :-)
Zdjęcie wzięte z Panoramio od użytkownika Janusz T. z powodu braku umiejętności obsługi własnego telefonu:
Wpisany dystans jest razem z dojazdem - na oko (czas też).
Po setkach saren spotykanych na niemeckich polach w końcu minąłem jelenia. Biegł równolegle do drogi w bezpiecznej odległości i patrzył na mnie... Potężne zwierzę, miał fajne poroże, widać było siłę a jednocześnie lekkość z jaką się poruszał.
To była jazda z "rowerem wsród zwierząt" (bo sarny też spotkałem).
Pewien znany bloger twierdzi, że oklepane trasy są be i w ogóle trzeba mieć ciasny umysł żeby po nich stale jeździć - zmieniłem wieczorną trasę - w ramach poszerzania horyzontów - i wracam przez miejski cmentarz. Po zachodzie słońca nawet jest fajny klimat (czyżby miał rację? ;) ).
Stabilnie jest za to z pogodą, od kilku dni rano jest 2 st. na plusie mimo tego, że Norwegom z obliczeń wychodzi inaczej.