Wpisy archiwalne w kategorii

100-200km

Dystans całkowity:8247.80 km (w terenie 196.00 km; 2.38%)
Czas w ruchu:304:40
Średnia prędkość:27.07 km/h
Maksymalna prędkość:79.20 km/h
Suma podjazdów:27865 m
Maks. tętno maksymalne:183 (98 %)
Maks. tętno średnie:157 (84 %)
Suma kalorii:72604 kcal
Liczba aktywności:66
Średnio na aktywność:124.97 km i 4h 36m
Więcej statystyk

wycieczka nad wodę

Sobota, 9 czerwca 2012 · Komentarze(1)
Kategoria wycieczka, 100-200km
Po wykonaniu domowych obowiązków chciałem wykorzystać słoneczny dzień i mimo jutrzejszego Gryfa pokręcić się po okolicy. Celowałem w Altwarp, ale że słabo znam te rejony i jechałem na pamięć to zajechałem... do Uckermunde (prawie).
Chciałem sobie usiąść gdzieś nad wodą i trochę odsapnąć po robocie.
Fajnie się jechało autostradą dla rowerów:
autostrada dla rowerów © James77


Znalazłem w końcu przesmyk z ulicy nad wodę i tam w ciszy, prawie samotnie posiedziałem i wygrzałem się na słońcu:
relaks na Zalewem Szczecińskim © James77


Na trasie dojechał do mnie kolarz, jak się okazało - pośrednio się znaliśmy z BSa. Chwilę pojechaliśmy razem, po czym Daniel pojechał w swoją stronę.
Wiatr był dzisiaj wyjątkowo upierdliwy, mimo pętli nie można było znaleźć odcinka z wiatrem, ciągle wiało w twarz. Nawet zalesione tereny nie osłaniały i stale walczyłem. Jazda miała być lekka, ale czuję że trochę przeholowałem i jutro będzie wielka niewiadoma. Czas razem z postojami (w tym wyszukiwania gpsem - gdzie ja k%$@a jestem i tankowanie w stoleckim warzywniaku).

ślad:

XII Ultramaraton Rowerowy im. Olka Czapnika - Świnoujście 2012

Sobota, 19 maja 2012 · Komentarze(13)
Mój pierwszy maraton, do którego miałem wyjeżdżone kilka tys. km w aktualnym sezonie (+ rolki), przepracowaną zimę, mini wyścigi z kolegami...
Trochę się obawiałem i jeszcze wieczorem przed startem zanudzałem żonę nad taktyką...

Rankiem szybko się spakowałem i razem z Mateuszem pojechaliśmy do Świnoujścia.
Na miejscu załatwiliśmy formalności, spotkaliśmy znajomych ze Szczecina, chwila pogaduchy i pora się rozgrzewać...
Temperatura przed startem oscylowała wokół 10 st., Mateusz trząsł się z zimna (ja też), wiał wiatr - początek przyjemny :)
Roman, który już miał w głowie rozplanowany cały wyścig, udzielił mi wskazówek jak i kogo mamy gonić. Wtedy właśnie dotarło do mnie, że to jest k%$#wa wyścig a nie zabawa i będzie ostra walka.
Plan był taki, aby dogonić startującego we wcześniejszej grupie p. Zbigniewa Kaczałę (nr 72) i razem jechać po medal ;) Musieliśmy więc od razu urwać się grupie i maksymalnie szybko dojść kolarza.

Start! (foto Gosia Adama):
rozgrzewka © James77


Jak ustaliśmy - tak zrobiliśmy :D
Z nami zabrał się jeszcze gość z M4 nr 88 i w tempie sprinterskim we trójkę pognaliśmy. Tym razem postanowiłem nie patrzeć na pulsometr tylko pilnować prędkości, Roman ustalił tempomat na 43-45 i tak po zmianach goniliśmy. Do Miedzyzdrojów "pożarliśmy" kilku samotników i małe peletonki, szybkość z jaką na nich spadaliśmy nie pozwalała nikomu się podczepić ;) (piękne to było)
Na tym odcinku na szynie kolejowej straciłem litrowy bidon z izotonikiem, zostając z pół litrem wody... Jak się później okazało, to zdarzenie zadecydowało o moim losie na wyścigu.
W drodze do Międzywodzia, na chopkach trochę odpuszczamy, jednak tempo nadal jest mocne. Ostatecznie grupę p. Zbigniewa dochodzimy przed zjazdem na Wolin ;)
I tu mój plan minimum został wykonany, mogłem już odpuścić, albo dalej walczyć.
Wybrałem to drugie i w 5-6 osób jedziemy po zmianach pod bardzo silny wiatr. P. Zbigniew udziela mi (właściwie każdemu) krótkich kolarskich rad jak mam jechać (cenne doświadczenie), więc czuję się "ustawiony" w szeregu. :)
Niestety zaczyna brakować mi wody, i do tego wysychają mi usta co niechybnie wróży mój zgon, zjeżdżam więc na koniec grupy, gdzie jechało kilku takich jak ja (chyba) i postanawiam dotrwać do bufetu.
W Wolinie oczywiście stało co miało się stać; grupa odjeżdża przy uzupełnianiu bidonu. Tankowanie trwało z 10 sekund ale mimo długiej pogoni nie byłem nawet w stanie skasować połowy dystansu. Wyprzedzam kilku odpadniętych, aż na długim zjeździe za Wolinem (tam był Vmax) doganiam gościa chyba z M5, który dziarsko pogina i widać że chce jeszcze jechać. Przed nami majaczy jakaś nowa grupka, rzucam więc koledze propozycję wspólnego dojścia do niej. Zgoda i współpraca jest, więc szybko się do nowych kolarzy podczepiamy. Grupa (ok. 12 osób) ma numery od 50 wzwyż, więc myślę sobie, że mam mega czas i sporą nad nimi przewagę. W peletonie rowery szosowe i górale, zwykłe i karbonowe, jest ekipa z Gryfic. Niestety prędkość w okolicach 30-32 jest dla mnie za wolna (!), w dodatku na końcu jest dużo szarpania i nieskładnej jazdy. Przebijam się na początek i zaczynam nadawać ton ;)
Daję długie po 35-37km/h zmiany licząc na współpracę. Niestety początkowo nikt za mną nie jedzie, często odjeżdżam i później czekam, zmiany są wolniejsze...
"tracę czas" - myślę, na półmetek wpadamy rozpędzeni i pora zaczynać od początku.
Tak jechaliśmy do Międzyzdrojów, dopiero gdy zaczęły pojawiać się hopki (na szczęście) reszta zostaje a ja z kolegą z nr 56 i jeszcze z góralem połykamy górki. Góral na którejś zostaje a my we dwójkę dajemy czadu na zjazdach. Gdy za nami już nikogo nie widać, krótka narada co robimy; zdecydowanie jedziemy! Przed zjazdem na Wolin łapie się z nami jeszcze jeden gość. I w trójkę na krótkich zmianach przemy na południe. W połowie odcinka podczepia się jeszcze czwarty kolarz, więc czekając na zmianę można już sporo odpocząć. Mniej więcej w tym miejscu kończy mi się woda, język staje kołkiem a ja zaczynam modlić się o utrzymanie koła...
Na szczęście kryzys minął, gdy zobaczyłem most w Wolinie (piękny widok:)), w bufecie robimy sobie wszyscy postój na napełnienie bidonów. Łapię jeszcze bułkę i w drogę. Na podjeździe za Wolinem odpada kolega, i tak już we trójkę dojeżdżamy wszyscy dająć równe zmiany do końca. Jeden z nas pojechał na trzecią pętlę, drugi kolega był z M5 (3 miejsce, 11 w Open) więc bez ostrego finiszu wjeżdżamy na metę...

ufff. Koniec, finito, the end, chcę pić!!
Podchodzą do mnie wyluzowani Roman z Magdą popijając colę w puszcze, pytają się jak było... Myślałem, że im te puszki zabiorę i gdzieś szybko - zanim mnie złapią - wypiję :D
Niedługo po mnie wpada Mateusz, równie zmęczony.
Na gorąco dzielimy się wrażeniami; jak się okazuje spokój Romka spowodowany jest pierwszym miejscem w generalce, więc jak zwykle wszystko pod kontrolą ;)
Jeszcze szybko posiłek regeneracyjny (byłem tak zmęczony, że miałem problem z utrzymaniem łyżki), chwila odpoczynku i w drogę powrotną...

Wyniki:
M3 1/9
Open: 6/60 ze stratą do Romka 16min:29s (ach ten bidon!)

Organizacyjnie było bez większych zastrzeżeń.
Może zabrakło policjanta, który by wstrzymywał na chwilę ruch kiedy grupy wpadały do Wolina, 2 razy jechałem i 2 razy totalna partyzantka z wymuszaniem przejazdu...
W bufecie były kartony bułek, ale na mecie tylko batony i banany których już nie mogłem w siebie wpychać. Żurek oczywiście dobry tylko mało... Przydała się bułka z Wolina ;)
Zabrakło miejsca aby gdzieś się opłukać, na twarzy każdy miał zaschniętą sól no i coś kupić do jedzenia (nie słodkie)... ale to tylko moje skromne 3 grosze i organizator nie musi brać ich pod uwagę.

na trasie zjadłem: 3 żelki (najlepsze jakie jadłem) Isostara, 2 banany, 2 batoniki
wypiłem: 2 bidony (małe) wody, w domu do wieczora wlałem w siebie jeszcze 4 litry różnych płynów.

Następnego dnia pognałem po puchar (już drugi - Romek idziemy równo :D ), tam z resztą bandy porobiliśmy sobie foty, była kupa śmiechu i zabawy. Musiałem się jednak wcześnie zawijać, więc nie wiem na czym się skończyło. ;)

ekipa ze Szczecina © James77


Niestety licznik nawalił i straciłem dane z 3/4 trasy, mam tylko dane statystyczne.

strona organizatora: maraton
strona do wyników (były na żywo): wyniki

<iframe src="" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>

Moja majówka

Piątek, 4 maja 2012 · Komentarze(8)
Kategoria 100-200km, wycieczka
Wolny dzień majówki wypadł mi w piątek. Postanowiłem zrobić sobie dłuższą rowerową wycieczkę. Celowałem z długością podobną do maratonu w Świnoujściu, aby sprawdzić organizm na długie obciążenia.
Prognozy były niepewne, ale czas miałem tylko dzisiaj więc trochę zaryzykowałem.
Wiatr był zachodni, więc trasę zaplanowałem w kierunkach N-S.
Spakowałem wszystkie potrzebne rzeczy do kieszonek koszulki i po 10 ruszyłem.

Jazda na południe mijała mi wśród takich widoków:
pola niemeckie © James77


Chciałem unikać głównych tras, więc jak się dało to zbaczałem z nich i jechałem według mojej prowizorycznej, świeżo drukowanej mapy.
Skuteczność jej szybko się potwierdziła, kiedy dojechałem do wiochy, do której nie spotkałem żadnego znaku.
zapomniana wioska Nadrensee © James77


Dalej mapa ze szlakiem, którym pewnie kiedyś pojadę:
kamienna mapa © James77


Na całej długości trasy w zasięgu wzroku były liczne elektrownie wiatrowe. Widać, że Niemcy mocno w nie inwestują.
wiatrowa farma © James77


Pod jeden dało się trochę podejść:
elektryczny wiatrak © James77


Trasa do Schwedt jest płaska jak stół:
do Schwedt © James77

Szkoda, że nie ma nawet jednego wzniesienia, na które można by wjechać i pooglądać okolice.
Tak mijały mi kolejne wioski, aż dojechałem do krzyżówki przed samym Schwedt.
prawie Schwedt © James77


Tu robię zwrot na północ i wracam do Locknitz.
Mijane wioski są na prawdę urocze i mimo, że później zaczęły mi się zlewać bo jednak są dosyć podobne to miło się je oglądało.
Blumenhagen wita © James77


albo taki widok:
kolejna wioska © James77


Niemcy, również sieją rzepak, aż do znudzenia. Przed Kunow trafiłem na uprawy sięgające prawie do horyzontu (daleko był las), z obu stron jezdni.
rzepak po horyzont © James77


Stwierdzam stanowczo, że ten widok już mnie nie rusza, rzepaku mam po dziurki w nosie. Czekam aż zboże wyrośnie :)

Zapewne jadąc przez tyle wiosek powinno się trzasnąć fotkę jakiemuś kościółkowi z XV czy XVI wieku, ale te kościoły -moim zdaniem- są wszystkie takie same i każdy jeżdżący trochę po niemieckich drogach takie spotykał.
Trafiłem na jakiś większy, ale się w kadrze nie zmieścił więc fota ta przedstawia kierunkowskaz ;)
kierunek do wyboru © James77


Po odpoczynku, jadę do Grunz. Z pewnym niepokojem obserwuję kończące się napoje, zostaje mi również jeden baton i kilka żelków. Zaczynam reglamentować sobie picie niczym rozbitek na tratwie :)
Siada też samopoczucie, bo jako lotny finisz ustaliłem sobie Locknitz, a do niego jeszcze w ch... yyy daleko :)
Prawdziwy kryzys nadchodzi przed Randowtal, kiedy mijam węzeł autostrady. Droga prowadzi długim podjazdem w dodatku z wmordewindem. Styrałem się strasznie, pociągnąłem z 5 racji picia, 3 żelki i próbuję przetrwać, nie stawając aby się nie wychłodzić.
W końcu dojeżdżam do większej mieściny - Brussow.
uliczka w Brussow © James77


Inna zabudowa, więcej ulic i nawet mały rynek jest:
mały rynek w Brussow © James77

Odpoczywając studiuję mapę - Locknitz jest już na prawdę blisko. Sięgam po rezerwy (głównie psychiczne) i cisnę mocniej. Jadę fajną ścieżką rowerową, która później się kończy, ale jadę z wiatrem więc 4 jest stale na liczniku.
Po niedługim czasie jest! Wyczekane miasto, jeszcze dojazd do "kota" i obiecany popas ;)
postój w Locknitz © James77

Wcinam ostatni baton, zostawiam sobie 3 łyki w bidonie i 2 żelki. Tu miałem zadecydować, czy jadę już prosto do domu, czy...
Wpadłem na genialny plan, aby spróbować po takim dystansie podjechać Miodową :)
Trasa znana, wiatr sprzyjający... może się udać ;)
Pojechałem aż do Dobieszczyna, dawno przekraczając granicę nie czułem takiej ulgi :)
Tu kolejny odpoczynek, po którym w bidonie został jeden łyk - na zdobycie Miodowej ;)
odpoczynek na granicy © James77


No musiałem:
miszczu na oparach © James77


:D
W dobrym humorze pognałem na Głębokie.
W Tanowie nie wytrzymuję i staję aby kupić trochę wody, izotonika i banana.
Wypijam prawie całą butelkę, wcinam banana po czym z nowymi siłami ruszam dalej.
W końcu nadchodzi - podjazd prawdy, po 150km, rozpędzam się do 30 i próbuję jak najdłużej jechać w kadencji 80. Prędkość spada do 25, ale niżej już nie i tak dojeżdżam do Gubałówki. :) Nie było tak źle, zjadam w nagrodę ostatniego żelka i zjeżdżam na dół i dalej przez Dobrą do domu.

Trasa:


Wniosek mam taki, że 170km nie przejadę z 1,5l płynów. Muszę po drodze gdzieś zatankować. Nie lubię wozić plecaka (mam w nim bukłak), a kieszonki były pełne, więc jednak będę z bufetów na maratonie korzystał.

całkowity czas: 7:11
czas jazdy: 6:16
kalorii niby 8000 - ale forerunner znacznie zawyża, ludzie na forum biegowym szacują, że 40% trzeba obcinać - wychodzi więc że spaliłem 5000. Nieźle.

szosowa sobota...

Sobota, 3 marca 2012 · Komentarze(7)
Po ostatniej niedzieli chodziłem trochę zmęczony i bez ochoty na jakiś większy wysiłek. Planowałem nawet... aż zadzwonił Paweł i wyciągnął mnie na szosę, Adam jeszcze skonkretyzował co i z kim i o 10:00 byłem na Głebokim.
Roman przedstawił plan, abyśmy podczepili się do mastersów trenujących o tej porze i pojechali z nimi... Zapowiadało się b. ciekawie.

Pora zbiórki:
zbiórka mastersów na trening © James77


Po wszystkim naszło mnie kilka prostych refleksji:
Samotnie jeździć lubię.
W kilka osób też fajnie, kaemy lecą, prędkość większa...
A z 20stoma rasowymi szosowcami, prędkościami powyżej 30 i dystansem 100km? Zajebiście :)

Nawet w maratonach rzadko trafiałem na jakieś większe "pociągi" (max 6-8osób), więc taka grupa robiła wrażenie. Początek był spokojny, przejechaliśmy fajnym skrótem przez wiochy niemieckie i wyjechaliśmy przed Locknitz. Kierunek północ - do Rieth, gdzie był nawrót, po czym na krzyżówce do Dobieszczyna odłączyłem się i pojechałem dalej na południe.
W sumie to jazda była spokojna, banana na twarzy robiła mi za to prędkość - stale powyżej 30, właśnie z taką bardzo przyjemnie się jedzie. Poza tym można było poćwiczyć jazdę w peletonie, zmiany, przetasowania, ogólnie atmosfera była przyjazna.

Na trasie:
grupa kolarzy © James77


Z ciekawszych momentów było gonienie grupy kiedy z Pawłem zatrzymaliśmy się na "szybki sik". 7 minut zajęło nam dogonienie reszty, to wtedy osiągnąłem Vmax i Hrmax :).

powrót samotny:
samotna jazda szosówką © James77


film z nowymi ujęciami bo dorobiłem się uchwytu do rurek:
[

niestety coś się pokopało przy proporcjach, ale nie mam już ochoty dochodzić co jest źle. W Media Player jest dobrze. :/

ślad trasy:
<iframe src="" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>

niedziela na szosie

Poniedziałek, 27 lutego 2012 · Komentarze(3)
Kategoria 100-200km, wycieczka
Zapowiadane pierwsze promienie słońca wyzwoliły długo wstrzymywaną chęć dłuższej jazdy nie tylko u mnie. Szybko umówiliśmy się z Magdą, Michałem, Adamem, Mateuszem, Romkiem, Krzyśkiem i Erykiem.

Spotkaliśmy się o 10 na Głębokim razem ze szczecińskimi mastersami.
zbiórka na Głębokim © James77

W pobliskim sklepiku obkupiłem się w jedzenie i picie i po krótkiej naradzie gdzie jedziemy ruszyliśmy. Tempo było b. spokojne (25-27km/h), takie było założenie i Roman tego się trzymał (nawet jak ktoś inny prowadził). Ruszyliśmy na północ - pod wiatr - aby później lżej się wracało.
peleton © James77

Przejechaliśmy przez coraz bardziej rozjeżdżone przez polskich kierowców piesze przejście graniczne w Buku (ostatnie wertepy). W Niemczech asfalt się wyrównał, dziury zniknęły i mogliśmy gładko sunąć po pustych drogach.
w lesie © James77

wycieczka © James77

Eryczek © James77

Czas mijał na poznawaniu nowych znajomych i cieszeniu się "zimnym" jeszcze słońcem.
z peletonu © James77

z tyłu peletonu © James77

z czoła peletonu © James77

Przed Ahlbeck zrobiliśmy krótki postój na uzupełnienie kalorii po czym ruszyliśmy na zachód do Eggesin.
popas w Ahlbeck © James77

Tu peleton zaczął się rwać, bo co niektórzy nie wytrzymywali "morderczej" dyscypliny i skoczyli do przodu.
niemieckie drogi © James77

W Eggesin trochę pobłądziliśmy ale szybko dało się z miasteczka wyjechać. Przy okazji zobaczyłem mapę, z której wynikało że jesteśmy w połowie trasy a właśnie minęła 12:30. Czasu miałem do 14 (max 14:30) i zacząłem się zastanawiać czy wracać, czy pojechać do przodu. Peleton się bardzo rozciągnął i właściwie tylko Adamowi coś powiedziałem, że się urywam. Wykorzystując sprzyjający wiatr i świetne drogi rowerowe utrzymywałem prędkość sporo powyżej 30.
niemiecka ścieżka rowerowa © James77

Przeleciałem przez Passewalk, Locknitz, granicę w Linken i dobrze już znanymi ulicami dojechałem na 14:30. Trasa była bardzo fajna, trzeba się tylko zabezpieczyć przed wiatrem i można "na szybkiego" wyskoczyć szosą. Połowa trasy zeszła mi w miłym gronie, gdzie mogłem się delektować nieśmiałą jeszcze wiosną, a druga część na samotnym gonieniu - co też lubię.

film się nagrał:
<iframe sr"/>c="http://

ślad trasy:
<iframe src="" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>

mój pierwszy raz...

Sobota, 28 stycznia 2012 · Komentarze(4)
Kategoria 100-200km, wycieczka
...na szosie w tym roku ;)
Kolega Adamzaproponował hardkorowe kręcenie szosówką na mrozie.
Na jego wyzwanie odpowiedzieli: Paweł i Eryk oraz ja ;)
Spotkaliśmy się oczywiście na Głebokim i ruszyliśmy na Dobieszczyn. Stamtąd na Niemcy poużywać ichnich dróg rowerowych.
Cały czas walczyliśmy z przenikającym wiatrem i marznącymi dłońmi. Temperatura wahała się od -7 do -5 + lekki wiatr i prędkości ok 30-40km/h robiły swoje. Na początku czułem silny ból w palcach ale po 2 godzinach minął i było znośnie. Ochranicze na buty sprawdziły się w 100%, to był dobry zakup, stopy zmarzły ale ich nie odmroziłem. Z powodu chłodu skróciliśmy trasę i chyba w Pampow (?) skręciliśmy do Blankensee a później do Dobrej gdzie się pożegnałem i pognałem na Lubieszyn i dalej do domu.
W sumie wycieczka udana, było wesoło, ekipa fajna, jedzie konkretnie. Taka jazda mi odpowiadała.
Z pośpiechu wziąłem aparat bez baterii, sytuację ratowała komórka, więc zdjęcia są. :)

gdzie my jesteśmy? © James77

Na granicy sprawdzamy sprzęt ;)

niemiecka droga rowerowa © James77

Niemiecka droga rowerowa, posprzątana oczywiście. Jechało się pewnie i co ważne szybko ;)

koniec asfaltu © James77

Kilka wiosek niemieckich zachowało stary bruk, ale da się przejechać chodnikiem

uzupełnianie płynów © James77

ostatni przystanek, na którym można było się napić zamrożonej wody w bidonie ;)

Pierwsza jazda szosą zaliczona. W tym roku wg planów mam na niej spędzić wiele godzin, więc na takie wycieczki będę chętnie sie wybierał. Tym bardziej, że ekipa typowo szosowa :)

Po rozmrożeniu się w domu, pojechałem do marketu zakupić rękawice narciarskie. W poniedziałek test.