Wpisy archiwalne w kategorii

wycieczka

Dystans całkowity:15784.55 km (w terenie 989.00 km; 6.27%)
Czas w ruchu:605:53
Średnia prędkość:25.80 km/h
Maksymalna prędkość:67.70 km/h
Suma podjazdów:36035 m
Maks. tętno maksymalne:183 (98 %)
Maks. tętno średnie:166 (89 %)
Suma kalorii:117426 kcal
Liczba aktywności:168
Średnio na aktywność:93.96 km i 3h 38m
Więcej statystyk

luźna jazda po niemieckich drogach

Niedziela, 26 sierpnia 2012 · Komentarze(3)
Kategoria 100-200km, wycieczka
Kolejna pętla na 100km po Niemczech. Z gwarancją bardzo dobrej nawierzchni i minimalnym ruchem.
Wiatr południowo-zachodni, więc przez pół trasy dosyć silny wmordewind.
Jazda w założeniu luźna i dla przyjemności, więc nie patrzcie na średnią ;)




p.s. został mi jeden bidon 0,5l (wczoraj na trasie zgubiłem drugi) co na taki czas jazdy i pogodę to absolutne minimum (+ banan).

niedzielna setka

Niedziela, 19 sierpnia 2012 · Komentarze(5)
Kategoria 50-100km, wycieczka
Szybką setę wzięli: Matteo, Roberto, nopwy kolega Michał i ja

Trasa na szybko przed wyjściem wgrana, nie było juz czasu na finezję, ale jak się okazało, trafiłem z asfaltem idealnie. Poza tym pokazałem chłopakom parę fajnych odcinków - Passewalk - Brussow rządzi ;)

Na początku tempo mocne - nawet dla mnie ;), by dalej już spokojniej. Słońce szybko wysuszyło nam bidony i od Brussow zaczęło być pusto. Dalej na tyle się odwodniliśmy, że na BP w Lubieszynie stanęliśmy na tankowanie.
Stamtąd jak kto chciał rozjechał się w swoją stronę.
Czas netto, z postojami to ok. 4h

Fajna wycieczka, udało się jechać w lesie na odcinkach wietrznych oraz zrobić mini trening wytrzymałościowy.
Senkju :)

ekipa w locie © James77


przystanek w Pasewalk © James77


dawać chłopaki, jeszcze nie koniec ;) © James77




p.s. na początku trasy pękła mi szprycha w tylnym kole, podejrzewam że na wczorajszym bruku ją załatwiłem...

przełaje - j#@&ne

Sobota, 18 sierpnia 2012 · Komentarze(3)
Kategoria 100-200km, wycieczka
Jakoś nie zgadałem sie z kolegami szosowcami na wspólną jazdę. W sumie też nie wiedziałem kiedy wyjadę, rano wyguglałem sobie trasę do Prenzlau i pojechałem...

I no cóż, nie trafiłem tym razem z tak zachwalanym super asfaltem w dojczlandach, bo to były jakieś cholerne przełaje.
W Locnitz od strony Hintersee droga rozkopana - jazda po płytach albo piaskiem
Za Locknitz do Brussow pojechałem sobie fantazyjnie przez Grimme - 7km bruku i płyt.
Prenzlau - rozkopane - dobrze, że gps mnie prowadził.
W Kleptow (Brussow-Prenzlau)koniec drogi (dosłownie!) musiałem się wrócić i jakimiś zabitymi deskami wiochami niemieckimi, które nie widziały asfaltu jechałem brukiem i później żwirem 9km - ale się wybrałem...
Na mapie wszystko pięknie, a droga dla co najmniej kłada, bo na pewno nie dla szosy.

Myślałem (chyba logicznie), że jak wschodnie tereny przygraniczne mają super asfalt to jadąc na zachód może być tak samo. A tu zonk, wiochy jak z XIX wieku, najgorszy bruk a jak już się trafił asfalt to jakości jak w Buku albo Stolcu...

Dobra - koniec narzekania - jakoś dojechałem do celu - zdjęcia na rowerku:
rower w Prenzlau © James77

Trochę bardziej ambitnie niż kot w Locknitz ;)

Zdjęcia tras z męk mych:
bruk do Grimme za Brussow © James77


zamknięta droga Brussow - Prenzlau w Kleptow © James77


objazd Kleptow, Cremzow, Grenz, Ziemkendorf © James77


Ale i tak wioski niemieckie są ładne:
wioska w Niemczech © James77





p.s.1 Narzekałem na opony... a okazało się, ze mam za małe ciśnienie. Wbiłem 9 barów i kółka trzymają jak przyklejone! O ja gupi.

p.s.2. Popełniłem błąd taktyczny i wziąłem tylko jeden bidon. Wracałem mocno odwodniony... to nie było fajne.

p.s.3. Skrót do Krackow z Penkun (przez Battinsthal) zaproponowany przez Arka w celu ominięcia kolejnego bruku sprawdził się. Dzięki :)

wyścig z Virtual Treneiro

Środa, 15 sierpnia 2012 · Komentarze(9)
Kategoria 50-100km, wycieczka
Przy porannej kawie ułożyłem sobie fajną traskę, wgrałem do garmina, wziąłem aparat i w nowych lajkrach pojechałem się pościgać.

Wiatr wiał z północy więc w dół jechało się szybko i łatwo.
Stanąłem tylko tu:
ukryta siła... © James77


Tereny poniżej drogi B104 a jeszcze lepiej poniżej autostrady A11 (oczywiście niemieckie oznaczenia) są niezwykle malownicze. Mimo że nie ma moich utęsknionych gór to czasem warto podnieść wyżej głowę i spojrzeć dalej, tym bardziej że często są hopki.

Bardzo podoba mi się jazda w takich warunkach:
niemiecka szosa © James77


albo w takich:
prosto do celu © James77


Jak zapewne wszyscy wiedzą, Niemcy stawiają wszędzie gdzie można elektrownie wiatrowe:
wskaźniki wiatru © James77


Z punktu widzenia rowerzysty ma to zaletę, gdyż dokładnie wskazuje kierunek i siłę wiatru...
Dzisiaj wiatraki informowały, że powrót będzie cięższy, cieszyłem się więc póki mogłem szybką jazdą bez wysiłku...

Połykałem tak sobie leżąc na kierownicy i słuchając muzyki kolejne kilometry, aż tu nagle wybiegła mi sarnia rodzinka.
Udało mi się uchwycić młode:
zwierzę na drodze © James77


Drogi były puste i równe, tylko miejscami w mniejszych wioskach był bruk (stąd wpisany 1km terenu). "Zdobyłem" parę nowych wiosek niemieckich (takie mi się podobają, stąd zdjęcia):
wioska w Niemczech © James77


i te (Penkun):
Penkun © James77


Żeby nie było, że tak spokojnie sobie jeżdżę to ustawiłem sobie bata w postaci Virtualnego Treneiro. Na wszystkie me zwolnienia czy chęć zobaczenia czegoś miał tylko jedną odpowiedź: odjazd.
Powrót to była mocna jazda pod wiatr, w Krackow byłem do tyłu 600m, w Grambow go dogoniłem, ale Treneiro użył jakiegoś czita bo się zaktualizował i... skoczył do przodu 800m. No kuwa - myślę - znowu pogoń. Łyk paliwa i poszedł ogień do końca. W Mierzynie (meta) dołożyłem mu przewagi 500m. Przyjechałem "lekko" zmęczony, ale zadowolony z wyniku.



sobotnie rozpoznanie terenu...

Sobota, 11 sierpnia 2012 · Komentarze(1)
Kategoria 50-100km, wycieczka
Koledzy pojechali pościgać się, a ja dysponując wolnymi dwiema godzinami sprawdziłem pewną trasę wypatrzoną u kolegi Arka...



Na szosę b. fajna chociaż ma parę odcinków słabej nawierzchni. Generalnie podoba mi się bardzo. Utwierdzam się w przekonaniu, że jedyny znany mi odcinek gdzie jest zła nawierzchnia do szosy to kawałek między Krackow a Glasow. Reszta to piękne, równe drogi z niewielkim ruchem...
Wiatr z północy, więc do Tantow całkiem sprawnie i przyjemnie jechałem, by już na powrocie trochę bardziej się męczyć.
Co mnie cieszy to brak jakichkolwiek oznak bólu w kolanie... jak by wszystko zaczęło pięknie pasować.
Super.

500/24 - życiówka

Sobota, 21 lipca 2012 · Komentarze(12)
Pierwszy raz, kiedy przeczytałem propozycję Romka pomyślałem, że trzeba trzymać się swoich wyznaczonych celów i takie tam...
Po rzuceniu na forum, ostatecznie uformował się skład wycieczki:
Mateusz, Roman, Robert i najwyższy koks - ja :)
Piąty członek wycieczki to Magda, która zapewniła nam wsparcie techniczne i duchowe (w końcu to jej mogliśmy się zwierzyć co nas teraz boli :))

Jeszcze zdjęcie startowe i równo o 4:00 Romek obwieszcza rozpoczęcie masakry tyłków czyli start:
Start, pełen skład: wober, saren86, bodi, james77 © wober


Zakładaliśmy średnią 30km/h na cały dystans, więc aby się w niej utrzymać mieliśmy jechać ze stałą prędkością 33km/h.
W teorii...
Bo w praktyce jechaliśmy ok. 35-38, dzięki temu trasa do Anklam minęła błyskawicznie.
Widno zaczęło się robić zaraz za granicą było jednak dosyć chłodno, więc dobre tempo skutecznie mnie rozgrzewało (jechałem w dwóch warstwach odzieży).
Krótki postój na granicy:


Wiatr był sprzyjający, drogi puste, mknęliśmy więc dwójkami po życiówkę:


Niemiecki wioski jak zwykle są bardzo urokliwe, nawet się zatrzymaliśmy na foty:
Ueckermunde (obiecaliśmy sobie, że tu jeszcze przyjedziemy - b. ładne miasteczko):



Pierwsze promienie słońca dodały nam +10 do samopoczucia, więc jechaliśmy z bananem na ustach:


Śniadanie jedliśmy na rynku w Anklam, na którym w nocy musiała być niezła impreza.

Stały wozy techniczne z bacznie nas obserwującą ekipą (same turki), było też pełno przenośnych toalet z których chłopaki nieomieszkali skorzystać.
Po popasie, przejazd przez drewniany most, na którym było kolejne zdjęcie (w końcu ktoś musiał ten wyczyn uwieczniać)


Za Anklam rozpoczyna się bajeczna ścieżka rowerowa, na której trzeba jechać 40 (wiatr był sprzyjający):


Widoki zasłaniały wysokie trawy (?), miało się wrażenie jazdy po torze, co dodatkowo potęgowało odczuwanie prędkości:


Migiem dojechaliśmy do mostu na wyspę Uznam (Usedom), na którym zarządziłem kolejny postój na fotę:


Trasa wciąż była świetna, idealna na szosę, do tego przed samym Ahlbeck pojawiły się hopy, na których można było sprawdzić nogę ;) (i to robiliśmy ofkors).
W Świnoujściu było strategiczne uzupełnienie bidonów oraz prowiantu do natępnego postoju w Niechorzu.
Na przeprawę promową trafiliśmy idealnie, postój zajął dokładnie tyle ile płynie prom. Dalej już po znanych trasach maratonu świnoujskiego gnaliśmy, zaliczając kolejne nadmorskie kurorty:
postój - Międzydroje:


jedziemy dalej:


chwilę później - Niechorze (zawsze chciałem mieć tu fotę z rowerem)


Tutaj również nastała pierwsza planowana dłuższa przerwa. Robert znał tu fajną stołówkę z domowymi obiadami, więc popasik był słuszny.


Była też chwila na dłuższe rozmowy i wymianę pierwszych wrażeń. Humory nadal dopisywały, co chwilę z naszego stolika roznosił się gromki śmiech niustraszonych szosowców :)
Po zjedzeniu wszystkiego, pora na drzemkę...
Tzn. chcieliśmy sobie uciąć, ale plan wycieczki nie przewidywał żadnych luksusów, więc po godzinie przerwy wdrapujemy się na rowery i dalej w drogę.
Z pełnym brzuchem nie specjalnie się szybko jedzie, ale nie dzisiaj - ordung muss sein - więc tempomat na 35 i do Kołobrzegu wio!
Kołobrzeg - przystanek na którym miałem zadecydować co dalej. Odczuwam już pierwsze trudy jazdy. Na myśl, że to dopiero połowa ogarnia mnie jakiś lęk, że nie dam rady, że padnę gdzieś w rowie i na jakieś zapyziałej stacyjce będę czekał na jakikolwiek pociąg w stronę Szczecina. Dotrę zmachany w poniedziałek z połową roweru, bo resztę rozkradną...
Nic to, na takie okazje mam żela, który ma na mnie podziałać ożywczo. I tak się stało. Odzyskuję humor, stopy i tyłek trochę odpoczęły, można jechać dalej.
Jeszcze pamiątkowa fota:


To była 9 godz. jazdy (13 zegarowa), w nogach 250km...
Dalej zaczęła się właściwa jazda. Na batony już nikt nie mógł patrzeć, izotoniki za słodkie, chcieliśmy jeść coś ciepłego. W grę wchodziły jedynie hotdogi na stacjach, które przyznam były całkiem smaczne.
Postój w Karlinie:


Drugi dłuższy postój był umówiony w Kaliszu Pomorskim przy wozie technicznym Magdy, w którym miała makaron i inne luksusy...
Problem w tym, że jeszcze do przejechania było 100km, a jak okazało się po wyliczeniach Romka, powstało spore opóźnienie i Magda musiała czekać.
Nie mogliśmy więc często stawać (ustaliliśmy postoje co ok. 40km), dodatkowo trzeba było nadal cisnąć, a jeszcze okazało się, że zaczynają się mega (w porównaniu do Szczecina) hopy...



Generalnie raj dla szosowców, super nawierzchnia, mało samochodów, piękne widoki... Fajnie tu mają :)
Teraz jednak te podjazdy nas masakrują...
Ciągle tylko: góra, dół, góra, dół...
W Drawsku postój, na którym wiadomość dnia: Magda jest 2 km dalej. Pięknie, nie mogło być lepiej. Pędem gonimy aż w końcu jest! Najlepszy bufet pod słońcem; woda, cola, izotoniki, kawa, batony oraz najlepszy makaron z sosem jaki w życiu jadłem. Raj w gębie :)


Tu odpoczywamy i kalkulujemy z trasą, mamy pewne opóźnienie i niezgadzają się planowane km. Na szybkiego modyfikujemy plan i ustalamy, że jedziemy krajówką do Szczecina. Wg. map powinno wyjść 500 (postój był na ok 350km)
Od teraz czas liczymy od postoju do postoju. Kto wziął to zakłada słuchawki, od kilku godzin jest już samotne kręcenia po zmianach, przynajmniej jakoś można mierzyć upływ czasu. Zgodnie z przewidywaniami akumulator w liczniku padł na 13 godzinie, jechałem już zupełnie ślepy... Więc koledzy - jeżeli dawałem wolniejsze czy krótsze zmiany to wybaczcie, ale odmierzałem sobie czas tylko w radio - 3 utwory i spadam na koniec.
Magda uprzyjemnia nam jazdę, robiąc foty w różnych miejscach:
Coście tacy niewyraźni?? :D © wober


Kalisz Pomorski... kolejny postój, na którym ubieramy się cieplej. Słońce co raz niżej i temperatura szybko spada. Wjeżdżamy na krajówkę, mając nadzieję, że Policja w sobotę wieczorem patroluje wiejskie dyskoteki. Przydaje się moja lampka Magicshine, przy niej lampki chłopaków to zaledwie świeczki. Jedziemy w totalnej ciemności tylko w świetle lamp(y) :) Przyznam, że światło ma potężne, a to było 50% mocy.
Dalsze postoje wyglądały tak:


W nocy trafialiśmy na sarny, które spłoszone biegały po poboczu mimo siatki! (na szczęście była banda wzdłuż ulicy i nie mogły wbiec pod koła). Innym razem jadąc na końcu peletonu prawie władowałem się w Mateusza. Okazało się, że przed nami biega sarna i chłopaki zaczęli hamować... cudem wymanewrowałem.
Postoje w Suchaniu, Morzyczynie i na Dąbskiej w Szczecinie, na którym już każdy był wypruty. Od jakiegoś czasu doskwierał mi silny ból kolana a siadając na siodle zaciskałem zęby z bólu... Bolało dosłownie wszystko...
W końcu po 21,5h jazdy wjeżdżamy na plac Grunwaldzki. Udało się, choć liczniki pokazują różny dystans i Romek musi dokręcić parę km. Mi po doliczeniu dojazdów daje jakieś dodatkowe 15km, czyli cały dystans szacuję na 510km. Gratulujemy sobie nawzajem, ale z powodu ogromnego zmęczenia uśmiechów nie ma...
W domu, prysznic i o 2 w nocy kładę się łóżka.

Następnego dnia czuję się jak zdjęty z krzyża, ledwo chodzę, o siadaniu nie ma mowy.
Po obiedzie chciałem sobie jeszcze obejrzeć końcówkę TdF... siadłem... i obudziłem się po 18...


Ślad trasy z tego co zarejestrował garmin (w Niechorzu na czas postoju wyłączyłem go zupełnie):


A tu pełna trasa (bez moich dojazdów i kluczenia po wsiach):


Dziękuję wszystkim za mega wyrypę.
Wiem już jak smakuje 500.

szybka 100 przed obiadem

Niedziela, 15 lipca 2012 · Komentarze(4)
Ranek zapowiadał się fajny do jazdy: 17st, słaby wiatr, brak deszczu i nawet "lekkie" słońce.
Wyguglałem sobie pętlę 100km, wgrałem do licznika i postanowiłem to przejechać z zakładanym czasie max. 3godz. Trasa nieznana (80%), była okazja wreszcie skorzystać z nawigacji rowerowej.
W sobotę naoglądałem się jeszcze TdF i TdP, byłem więc pozytywnie nastawiony.
Przed jazdą jeszcze korekcja wysokości siodełka; 0,5cm w górę (wypatrzyłem to właśnie u zawodowców), bidon, baton, radyjko i o 8:05 pognałem.
Jazda z mapą przed nosem jest bardzo fajna, niestety mój licznik miewa ostatnio fochy i przy przełączaniu ekranów się wyłącza, więc całą pętlę przejechałem bez informacji o tętnie, prędkości i innych parametrach. Jechałem na radio. W sumie też dobrze, bo słucham wtedy organizmu i bardziej zwracam uwagę na to co się ze mną dzieje.
Jeżeli mam jechać za tydzień 500/24 to i tak akku starczy na max. 14h, reszta będzie na wyczucie...
Wracając, już za Locknitz skręciłem nie tam gdzie trzeba i straciłem 2-3min na powrót, chwile później spotkałem Roberta, pogadaliśmy chwilę (dokładnie 8 min., które odjąłem z całkowitego czasu wycieczki).
Pozycja na rowerze już bliska ideałowi, kolana nie bolą, problem mam tylko ze zbyt długim mostkiem, bo czułem zbyt duży ból w krzyżu na tak krótką jazdę...

Parę zdjęć niemieckich wioch, które mi się ciągle bardzo podobają:
niemiecka wioska © James77


niemiecka wiocha © James77


niemiecka wioska © James77


oraz drobny lansik:
w tle kościół w Brussow © James77


zostawić wszystko... © James77



Parametry i ślad (widać, gdzie wyłączył się licznik):


Sam ślad, który się jednak zachował a gpsies go odczytał (ale czas jest inny):


Wiem, że wykręcę lepszy czas, trasa fajna i na pewną ją jeszcze pojadę.

resetowanie siebie...

Niedziela, 8 lipca 2012 · Komentarze(3)
Kategoria 50-100km, wycieczka
Takie tam luźne kręcenie po stałych trasach...
Przez 3 godziny bezmyślnie wgapiałem się w licznik i buty ;)
Szukam jeszcze optymalnych ustawień bloków, po dwóch godzinach czuję niestety pewien dyskomfort w stopach... mam nadzieję, że noga się szybko ułoży.

Dzisiaj 100% szosowców odpowiadało na pozdrowienia i 0% mtb... ciekawe

jazda po szczecińskich puszczach

Niedziela, 24 czerwca 2012 · Komentarze(7)
Mało mi było po dwóch dniach szosy, więc dzisiaj dla odmiany mtb.
Miałem ochotę na wyżycie się w terenie.
W Puszczy Wkrzańskiej w końcu zaatakowałem boczny podjazd pod Gubałówkę. Jak się zazwyczaj okazuje - nie było to trudne - a tyle się do tego przymierzałem...
Pokręciłem się jeszcze po singletrackach i stwierdziłem, że Bukowa może mi więcej zabawy dać... więc pojechałem do niej :)
Miałem ochotę na podjazdy, więc: na początek Szmaragdowe + polana widokowa, Romkowe podjazdy x4 (pętle z fajnym, długim szutrowym zjazdem - idealne na fulla), jedno okrążenie ostatniego XC Gryfa, skakanie po hopkach w Podjuchach. I na koniec - dorżnięcie nóg - podjazd pod Panoramę :)
Ten podjazd to jak dla mnie nr 1 ze wszystkich mi znanych (Sąsiedzka jeszcze, ale tą akurat zjeżdżałem).
Pojechałem to wszystko na jednym bidonie i dwóch bananach.
Teraz mi styka :)

wycieczka w nowe rejony

Sobota, 23 czerwca 2012 · Komentarze(7)
Kategoria 100-200km, wycieczka
Dostałem od Adama zaproszenie do luźnego wypadu na szosę. Przyjechali jeszcze Robert i Eryk.
We czwórkę pomknęliśmy do Kołbaskowa i dalej do Gartz, gdzie w końcu poznałem wjazd na trasę wzdłuż Odry. Szlak bardzo malowniczy, z bardzo dobrą nawierzchnią - miła odskocznia widokowa w stosunku do pól wokół Locknitz. Na południe jechaliśmy stale pod wiatr, ale były rozmowy, śmiechy i fajne Robertowe zrywy, więc ta część minęła raczej szybko.
W Krajniku mikro popasik, odpoczynek i nareszcie z wiatrem jedziemy na północ.
Tu też mnie trasa miło zaskoczyła, bo spodziewałem się buraków drogowych i krzywego asfaltu a zastałem równą i praktycznie pustą trasę, która wiła się fajnymi zakrętami. Gdzieniegdzie były małe hopki, na których z Robertem się ścigaliśmy. Wiatr i chęć kręcenia często powodowała czwórkę na liczniku.
Przed Szczecinem Eryk łapie gumę, ale profesjonalny sprzęt (super pompka!) i sprawna obsługa nie przerywają nam na długo zabawy.
W Podjuchach Adam rzuca wyzwanie podjazdu do hotelu Panorama... czuję, że noga kręci, więc jak najbardziej chcę się sprawdzić. ;)
Robert początkowo odskakuje, ja pilnuję dystansu... robi się ciężko, dochodzi mnie Adam. Słyszę jak zrzuca łańcuch, robię to samo i cisnę mocniej...
Robert zwolnił, teraz jest okazja ataku, staję na pedały i cisnę na 110%, uciekam Adamowi i dochodzę Roberta, udaje mi się jeszcze na rondo wpaść pierwszy :)
Zaliczyłem max pulsu - 172. Krótki odpoczynek i zjazd, gdzie drugi max - Vmax 64km/h bez dokręcania (moje przełożenie kończy się na 55km/h).
Powrót do miasta trasą zamkową z wmordewindem.

Podsumowując: fajna, luźna wycieczka z nowo odkrytymi terenami w miłym towarzystwie. Tego mi brakowało. :)

Z kolekcji fot Adama:
ekipa koksowa © James77