Krótka jazda po podszczecińskiej puszczy.
Zabawa po szlakach i pogonie za innymi, których wypatrzyłem.
Samojebka nr 2345:
staty na początek miesiąca: 82kg/13,8% tłuszczu - ponoć chudy się robię. I dobrze, ostatni miesiąc przygotowań przed wbiciem się w wyjściowe (niedzielne) lajkry...;-)
Baza z chłopakami z Major...a nie - tym razem w realu. Ustawka z najprawdziwszym Mateuszem, równie żywym Bartkiem oraz - jako support - Piotrem i Tomkiem.
Jeżeli ktoś liczył na bazę to się zawiódł. Jeżeli ktoś liczył na turystykę to się zawiódł. Jak ktoś liczył na tempo szosowe, tętna pod hrmax, zapiek w mięśniach to dostał co chciał.
Był czad, walka z wiatrem i płuca na wierzchu. Support chyba nie spodziewał się z kim jedzie bo po 30min zakończył występ i dalej jechaliśmy w trójkę dając odpór wiatrowi z południa. W Radewitz odbył się krótki postój przy opuszczonym dworku szlacheckim (cel - hyhy - wycieczki) i powrót z bocznym i tylnym wiatrem. Za Ladenthin - gdzie pożegnaliśmy Bartka - do nóg Mateusza dotarły chyba węglowodany z kanapki w R... bo takiego speeda dostał, że mu ledwo fullem koło trzymałem. Do samej granicy w Lubieszynie było pod czwórkę z przodu...
Zajefajna ustawka. Przyjechałem wydojony i gdyby nie szybki banan to bym padł. :-)
Zdjęcie wzięte z Panoramio od użytkownika Janusz T. z powodu braku umiejętności obsługi własnego telefonu:
Wpisany dystans jest razem z dojazdem - na oko (czas też).
Zamiast kręcenia na rolkach wybrałem 1,5h jazdy po śniegu. Termometr pokazał -12, wyciągnąłem na to już ostatni mój hak na takie zimno - chemiczne ogrzewacze. Pojechałem do lasu z ciekawością, jak poradzą sobie z różnym śniegiem nowe opony...no i nareszcie - nirwana rowerowa: ciepłe stopy i dłonie, słońce cieszy oczy, a rower prowadzi się znakomicie.
Właśnie na taką pogodę wymyślono trenażery. Wietrznie i deszczowo. Typowo jesiennie, dlatego tak krótko. Gdzieś nawet skręciłem z utartego szlaku, ale to nie była dobra decyzja. Asfalt się kończył, później płyty, dalej ubity piach a jeszcze dalej...wjechałem na pole młodego rzepaku jakiegoś Niemca. Na szczęście nikogo nie było i jechałem "na azymut" - do kolejnej asfaltowej drogi.
Ładne słońce wyciągnęło mnie na dwór. Wiatr nadal był silny, ale dało się jechać. A dzień po orkanie (kiedy w głębi kraju była masakra pogodowa) niebo nad Szczecinem wyglądało tak:
Niby ciepło i spokojnie, ale było 3st i zachodnie wietrzycho.
No i tak sobie jadę do tego Locknitz walcząc z wiatrem i czekając tylko na zmianę kierunku na domowy, gdy... w szczerym polu, na wygwizdowie łapię gumę! (ok. 20km od domu). Ha, ha to już chyba ostatnia guma w tym roku (zyżyłem już 2 pudełka łatek). Napiszę tylko, że 30min próbowałem znaleźć dziurę, 10min pompowałem, nic z tego nie wyszło. Jechać na flaku się nie dało, prowadziłem godzinę rower wydzwaniając ciągle do żonki. Czekałem na Nią 25min, siedząc skulony w wiacie przystankowej w Rammin. Z silnymi dreszczami, bez czucia na twarzy, w rękach... Od przebicia do przybycia pomocy (już po zmroku) minęły prawie 2h... i dlatego od teraz bezwzglęnie będę zabierał zapas.
Taka pora roku teraz jest, że nawet kolory świata jakby wyblakły i nie ma co oglądać. Zwykłe dwie godziny kręcenia do i z puszczy Bukowej (w samym lesie byłem może 25min.).
Tam zaliczyłem punkt widokowy, objechałem jezioro (i o mało nie zaliczyłem otb) i równie żwawo wróciłem do domu.