Piątek uśpił moją czujność rewolucyjną i wstałem dopiero na trzeci budzik... Dzisiejsza jazda to nic szczególnego, po prostu przejechana, bez ognia. Czas 2:11. Połowa trasy w ciemności. Już się przyzwyczaiłem i przez las jadę normalnie.
p.s. 6st C + buty zimowe + neopreny = ciepło na 2 godziny.
Stało się - czas pętli 2:00/62km i wiem, że jeszcze można 1-2 minuty urwać. Ale nie mam zamiaru już tego sprawdzać - króliczek złapany. Warunki: full na oponach 2.25, temp. 5st. (letnie buty + neopreny), mgła killer (jechałem bez okularów, pęd powietrza wyciskał łzy), asfalt, trochę lekkiego terenu, miasto. Średnia: 30,7 - jak dla mnie jest ok.
Po wczorajszym jęczeniu nie ma śladu. Wieczorem jeszcze umyłem i przygotowałem rower jak do maratonu (w sobotę zrobiłem serwis amora - nowe uszczelki + olej).
Trza brać byka za rogi - pomyślałem rano i pognałem mocno w ciemność...
Czas 2:02/62km - ale wiem, że mogę jeszcze 2 min. urwać. Odkrycie dnia: czysty i nasmarowany rower jeździ szybciej.
...padał godzinę, ale zdążył wszystko mi zmoczyć (nawet dostał się przez wystającą z nad zimowych butów grubą skarpetę do palców i tam się gromadził). Na niemieckich polach tak padało, że miałem biało przed lampką. Do tego silny wiatr zniechęcał do jazdy. Po co ja się tak męczę? Skóciłem trasę - to nie miało sensu.
Poranny dystans w 2:09. W porównaniu do poniedziałku - dłużej o 8 minut. Wieczorkiem trzasnąłem to samo ale w odwrotnym kierunku. Wyszedłem przed wschodem, wróciłem po zachodzie. Dobre lampki do podstawa.
62km/2:08 - przez pierwszą godzinę przysypiałem na rowerze próbując przy tym utrzymać 30km/h i nie odjechać zbytnio od krawędzi drogi. Może dlatego dzisiaj tak słabo...
p.s. po wczorajszej ulewie nie wszystko wyschło i jechałem w innym zestawie (+buty zimowe), jakoś inaczej było i zimniej.
Trzecia jazda nową trasą... można pokusić się o pierwsze wnioski: - 2 godziny jazdy na kawie sprawia, że do śniadania dokładam drożdżówkę (przyjeżdżam głodny jak wilk), - jadę coraz wolniej (2min. więcej dziennie), - nogi nie bolą jak rok temu przy codziennej 50tce (wtedy często miałem kołki zamiast nóg), - czuję, kiedy kończy mi się energia (dzisiaj to było przy 1:45). Po pierwszej godzinie tempo spada o 10% i muszę wkładać więcej wysiłku aby utrzymać 30, - oglądam piękne wschody słońca, ale nie mam czasu ich focić.
Dzisiaj 62km w 2:06. Temp. 6 st. - na butach najgrubsze neopreny jakie mam - wytrzymały 1:30, później już było zimno. I tak z pogodą mi farci, bo pada jak już jestem w pracy.
p.s. jak mogę ponarzekać - to nie cierpię pierwszych minut jazdy, kiedy jeszcze ciało jest nie rozgrzane i zimno wszędzie się wciska...
p.s.2: powrót w deszczu, przyjechałem całkowicie przemoczony.
Warunki takie same jak wczoraj. W Locknitz łapię się na zamknięty przejazd kolejowy i czekam 3 minuty. Nogi nadal dobrze kręcą i na razie średnią utrzymuję. (2:04)
W sobotę znalazłem dwu milimetrowy kolec w oponie, który co jakiś czas upuszczał mi powietrze. Wyregulowałem sobie hamulce, przerzutki, trochę umyłem sprzęt... Mój planik właśnie przekroczył połowę, w drugiej części zamierzam mocniej podkręcić dystans bo efekty są skromne: -2kg/2tyg. Aktualnie jest 83kg. Do pełni szczęścia chcę jeszcze urwać 3kg. Bigać już wieczorem nie mam kiedy, więc to odkładam na zimę.
Dzisiejsza trasa (na 10 dni):
Całkiem fajnie to wymyśliłem. Pierwsze 50min. w świetle lampki MJ875 (na odcinkach leśnych daje to +5 do prędkości) - reszta na "migaczu". Ruch na krajówce przed 6 praktycznie znikomy (wyszedłem o 5:20). Lekki wiatr nie przeszkadzał (właściwie to było ciepło i sucho). Niemcy dopiero co pili poranną kawę, bo w Locknitz jeszcze pusto. Przyjechałem do pracy 5min. przed czasem (62km/2:01).
p.s. Od trzech tygodni samochód stoi w garażu. Za zaoszczędzoną kasę na paliwie kupiłem sobie ciuchy do roweru. Starczyło jeszcze na prezent dla żonki, nie mogła więc odmówić ;)