Pogoiło się już wszystko, pora więc dalej kulać się po niemieckich polach... Ale to już nie to samo: wschód słońca ładny, ale ładniejszy widziałem w górach, fajnie było robić KOMy, teraz jakoś nie mam pasji, owszem rano wyciągnąłem swoją zwyczajową średnią 30 z 45km, ale jakoś tak bez zasapania...
- Du deutschen Sarnen!* - wrzasnąłem rano za Gellin na wypłoszoną z krzaków młodą sarenkę. Nie wiedziała co się dzieje, ale oczywiście chciała mi przebiec tuż przed kołem. Dlaczego, kiedy uciekają zawsze chcą przeciąć drogę?
*wiem, że to nie niemiecki, ale okolice przygraniczne i nawet sarna to zrozumie :)
99% "czek listy" BBt zrobione - jednym z ostatnich punktów było zbadanie serca - miła pani lekarz życzyła mi powodzenia i nawet będzie trzymać kciuki :) Budżet już dawno osiągnął masę krytyczną, ale chyba widać już koniec. Ranki ostatnio są tak zimne i wietrzne, że nie chce mi się wychodzić spod kołdry. Dzisiaj miałem ubiór już prawie zimowy, a zmarzłem w stopy (6:00 - 13st.).
Kapcioch 500m przed pracą. Ciśnienie spadło tak szybko, że końcówkę przeszedłem z buta. Jakby ktoś nie widział flaczka to poniżej jest zdjęcie poglądowe:
Ledwo wstałem (w łikend nie odespałem tych pourywanych w tygodniu godzin i teraz mam), ale jakoś kawa mnie dobudziła. Za to jak już wsiadłem na rower to poczułem endorfiny w mózgu - im szybciej tym więcej - więc... ranny dystansik 44km z Vśr. 31,5 :)