Zdarłem je aż do koteła w L. Lekko "odświeżyłem" poranną pętlę w wersji long o nowe drogi. Zbliżyłem się chyba do ideału, czyli 60km w 2godz. (razem z miastem) - szczyt moich rannych możliwości.
ps. Oczywiście dystans wpisany razem z wieczornym dojazdem do domu.
O 6 rano dogoniłem na krajówce szosowca. Wow, aby tam być musiał wyjść o 5:30 - niezły kozak. ;) Jak już go doszedłem, to ogień i tyle mnie widział - a to z powodu niezwykle gęstej mgły. Po 30 minutach byłem cały mokry, z kasku i twarzy kapała woda a włosy na rękach były białe... Po ostatnim wyzwaniu Stravy czuję, że coś mi się polepszyło, bo poprawiłem czasy na podjazdowych segmentach trasy do pracy. Fajowo. :)
Coś mnie w nocy ujadło w kolano i pół mi spuchło. Wygląda jakbym sobie coś wszył pod skórę. Jeżeli to była komarzyca to chyba ta najbardziej z jadowitych...
W szóstym dniu podjazdów zauważyłem pewną prawidłowość... więcej jem. :) Jeden dodatkowy posiłek - tak na oko to akurat tyle, ile od soboty spalam sobie codziennie z bęca.
Ach ty płaski Szczecinie, Ile trzeba się namęczyć przy 9km w pionie Ten tylko się dowie... Kto chciał je zrobić.
Połowa wyzwania za mną... Jednak łikend znowu spędzę na Miodowej (ew. Panoramie). Vmax 64km/h na zjeździe ze Strzałowskiej - bez dokręcania - patrzyłem jak szybko rośnie prędkość i równie szybko maleje margines bezpieczeństwa (krzywy asfalt, kręcące się żule i samochody).