Dystans całkowity: | 27685.60 km (w terenie 644.00 km; 2.33%) |
Czas w ruchu: | 1139:23 |
Średnia prędkość: | 23.89 km/h |
Maksymalna prędkość: | 69.80 km/h |
Suma podjazdów: | 4238 m |
Suma kalorii: | 18700 kcal |
Liczba aktywności: | 596 |
Średnio na aktywność: | 46.45 km i 1h 56m |
Więcej statystyk |
Ranna trasa 54km w 1:51. Jest dobrze, chociaż pół godziny jadę w ciemnościach.
Powrót do wsi za tirem w asyście policji, ale nie zatrzymali (Vmax 60).
Koniec wytopu: waga na dziś - 79kg (-3 z 1.03), 13% tłuszczu. - i wyjaśniło się, dlaczego krzesła są takie twarde. :)
Ostatnia jazda przed zmianą kół na wyścigówki. Dumałem od kilku dni, jaką dla nich ranną trasę przygotować i wymyśliłem:
O 6:30 pogłaskać koteła w Locknitz i później ogień do Ladenthin.
Całość dom-praca ma 55km, czas nowej pętli 1:56. Zobaczymy ilę urwę na lżejszych kołach (+nowe, lżejsze tarcze i nowiutkie opony na asfalt)
ps. trasa powrotna ma 11km, jechana luźno.
Zgłosiłem dzisiaj nieprzygotowanie do wf-u i potoczyłem się jak chciałem.
Co tam...raz mogę.
Tymczasem w Sralpe Polska: -1 i mgły (6:30):
Wczorajszy powrót do domu odbył się w deszczu i rano zastałem łańcuch pokryty rdzawym nalotem. Cóż...zimę przejeździł i teraz umiera, ale jeszcze to końca miesiąca będzie mi służył. Dałem mu trochę świeżego oleju i "odpaliłem nogę".
Ranny dystans: 44km w 1:34. A miała być regeneracja i kontemplacja...
ps. nowe rotory na urodziny (+100 do lansu):
No teraz czuję poranny wysiłek. W poprzednim tygodniu jeżeli nogi były zmęczone, to przez noc się regenerowały. Dzisiaj rozkręciłem je dopiero dojeżdżając do "strefy wysiłku". Ostatnie 2 sprinty krócej bo wjeżdżam z nimi do wsi a nie chcę poginać w trupa, kiedy jakiś Niemiaszek właśnie wyjeżdża z garażu (ale reszta to 110% mocy).
ps. 3 stopnie rano - pomogły rękawice level 7 z D., reszta ok.
Ostatni tydzień wytopu - poprzeczka trochę wyżej - zwiększenie obciążenia w interwałach o 20% (czyli sprinty po 12s).
2 serie po których przyjechałem zapluty i z odmrożonymi palcami dłoni (ale usatysfakcjonowany).
9 st z rana - czyli wiosna pełną gębą. Aż chce się jeździć. Treningowe interwały jak zwykle skracają mi mocno 2 nudne fragmenty trasy (przy okazji przyspieszając wytop ;)), choć seria trwa tylko 4:40. Pod koniec kilku sprintów czułem jak nogi zaczynają palić, w zależności w której sekundzie to następuje albo udaje mi się "zgasić" płomień luźno kręcąc przy odpoczynku, albo trafiam na ten moment przerwy między wysiłkiem a odpoczynkiem kiedy ogień na chwilę przeradza się w ból i wtedy chcę krzyczeć.
Tuż przed wschodem słońca nad Szczecinem:
Wczorajsza przerwa w "paleniu tłuszczu" pozwoliła nogom odpocząć. Dzisiaj już z pełnym zaangażowaniem 2 serie interwałów zrobiłem. Fajnie, że ranki są ciepłe - takie na 7st. Na mój ubiór jest idealnie więc wytop idzie przyjemnie.
Rano padało a na to jeszcze się nie uodporniłem. Czekałem tylko na okienko pogodowe i jak tylko przestało siąpić to pognałem z biglem do pracy. :)
Zrobiłem swoją wieczorną lekką pętlę po niemieckich wsiach. Ale to nie była ta sama jazda co o wschodzie słońca. Jakoś miałem takie nieciekawe odczucia, że jestem na tych polach totalnie sam, wszyscy siedzą już w domach, piją zimne piwo a mnie tu piździ od godziny w ucho a mam dopiero połowę dystansu...
Taki sam schemat jak wczoraj.
W kilogramie tłuszczu zmagazynowane mamy 7000kcal. Niestety nie jest możliwe pozyskiwanie z niego całego zapotrzebowania na energię, pozostaje więc mozolne jego "wypalanie" razem z węglowodanami. Nie ma innego sposobu.
Widziałem maszynę w pewnym sklepie wysyłkowym, na którym stoi się a podstwa w tym czasie wibruje. I jak pokazywał odtłuszczony ekspert na przykładzie galaretki w naczyniu z cienkim ujściem. Wystarczy włączyć wibrację a galaretka... wypłynie z nas niczym g...
I voilà - jesteśmy szczupli :)