Warunki zdecydowanie najtrudniejsze w jakich jechałem do pracy. Plus dla drogowców za odśnieżone drogi rowerowe (tzn. poziom śniegu na nich był o 3cm niższy od reszty terenu) o 7 rano... Wiało, do tego gruba warstwa śniegu na ulicach dosyć mocno utrudniała jazdę. Wjeżdżałem do miasta od ul. Kolumba - tam było bardzo niebezpiecznie (stawałem nawet aby przepuścić tramwaj i samochody).
Kto by pomyślał, że 2 dni temu siedziałem na ławce i grzałem się w słońcu...
Rano udało się podczepić pod pksa i praktycznie całą trasę pod wiatr łatwo przejechałem. Po drodze Treneiro mnie namierzył... Wieczorem - ogień, ale chyba coś z nogami nie tak...
Jak tylko wyszedłem zaczął padać śnieg z deszczem. Do tego silny wiatr z południa zapowiadał ostrą przeprawę na polnym odcinku trasy (Bismark-Blankensee)...
Jak już się z tym uporałem byłem całkowicie mokry, w butach chlupało, ręce były na granicy czucia a ja marzyłem o gorącym prysznicu...
Kilometr przed domem przestało padać... ale trafiłem...
Jak co piątek jazda rowerem do pracy. W ucho miła muzyka i jazda do lasu...
Jechałem, słuchając Manna (prawie podrygując na rowerze) z Bezrzecza do Wołczkowa gdy minąłem sarnę leżącą przy krawężniku na ulicy. Rozglądała się na boki, miała chyba połamane nogi, bo tak jakoś nie naturalnie skręcone było ciało... Pojechałem do straży pożarnej w Wołczkowie, żeby kogoś powiadomić, nie mogłem tak obojętnie przejechać, ale nikogo nie było (to chyba OSP)... Wpadłem na pomysł, żeby powiadomić policję na 112 - tam na pewno ktoś siedzi. Zawróciłem i pognałem szybko do zwierzęcia... Tak się złożyło, że na jej pasie jechały samochody i musiałem stanąć po drugiej stronie ulicy (brak chodnika). Patrzyłem jak każdy zwalnia i objeżdża wolno a ona tylko obraca łbem za światłami...
Ściągam plecak, by wyjąć telefon...nadjeżdża śmieciarka... tak coś mi nie pasuje, że ciągle jedzie prosto... I wiecie co? Przejeżdża,kurwa, po niej urywając i miażdżąc jej głowę!!!
Słyszałem trzask kości przez słuchawki...
Brak słów...
Pojechałem do pracy "bez życia"...
p.s. powrót tą samą drogą - już było wszystko posprzątane...
...napadły na mnie w lesie :) Jadąc lasem do pracy wataha dzików przebiegła mi - ok 10m - przed rowerem. Przeleciały doskonale oświetlone lampą, jeden za drugim (chyba z 7 sztuk), zmuszając mnie do zatrzymania bo wcale się nie bały (to raczej mi skoczyło ciśnienie). Szkoda, że miałem słuchawki, pewnie bym je usłyszał.
Reszta to zabawa po śniegu. Pierwsze zaliczenie Miodowej i takie tam...
Zima jeszcze jest w Polsce? dzisiaj 7st. i silny, porwisty wiatr...
Trasa pracowa "uasfaltowiona" - Dobra, Bartoszewo i dalej do miasta.
Szarpnąłem się na buciory: Shimano SH-MW81 Temperatura wiosenna, pojechałem bez ocieplaczy. W letnich byłoby już mi zimno, a w tych noga ciepła, jakbym nigdzie nie wychodził. Na razie jest dobrze i wygodnie. Bloki oczywiście do regulacji, bo po godzinie jazdy bolały oba kolana i to w różnych miejscach.
Powrót do domu w deszczu. Stopy suche i ciepłe. Kolana bolą...
Na pustej drodze, w niemieckim lesie, w świetle księżyca wysłuchałem powitalny utwór trójkowej audycji Manna. Taaak. To zawsze oznacza początek łikendu, chociaż przeżyć trzeba jeszcze piątek...
Nareszcie rano przywitało mnie bezchmurne niebo. Księżyc wszystko ładnie oświetlał, do tego suche asfalty zachęciły mnie do dojazdu do pracy - objazdem. Na razie mam dosyć terenu, więc pojechałem do Szczecina przez Dobieszczyn.
Jazda bardzo przyjemna, mimo niskiej temperatury zmarzły mi tylko stopy. Reszta ciepła. W końcu mogłem zwyczajnie pokręcić nogą przez kilka godzin...