Wyjec

Poniedziałek, 23 czerwca 2014 · Komentarze(1)
Kategoria 0-50km, praca
Jeżdżę na Wyjcu.
Kilka miesięcy temu zmieniłem klocki na jakieś lepsze, ale od początku jedna para przy hamowaniu wyła, a teraz zaczęła druga.
Teraz jak zatrzymuję się na światłach to mogę konkurować z tirami.

Maraton Włocławek-Stegna-Włocławek 2014

Piątek, 20 czerwca 2014 · Komentarze(13)
20go czerwca o godz. 22:10 wystartowałem w pierwszym w życiu maratonie 24h.
Trasę Włocławek-Stegna-Włocławek należało pokonać poniżej doby aby uzyskać kwalifikację do kolejnego maratonu: Bałtyk-Bieszczady Touru.
Do startu przygotowywałem się właściwie od zimy. To właśnie mrozy, śnieg i deszcz miały mnie uodpornić na trudy jazdy. A dziesiątki "setek" i dłuższych jazd wyuczyły pewnych rozwiązań na bardzo długie jazdy.
Ten maraton ostatecznie miał zweryfikować kondycję, ubiór, sprzęt a przede wszystkim psychikę (bo zazwyczaj siła kończy się wcześniej niż wola jazdy i dalej jedzie się "siłą umysłu").

I to właśnie odporność na warunki atmosferyczne była kluczem do przejechania tego dystansu. Już w czasie dojazdu na start złapały mnie 2 mega ulewy (rower wożę na dachu), więc całe pucowanie i smarowanie poszło na marne...
W piątek deszcz nie odpuszczał - praktycznie - w ogóle. Zdążyłem w przerwie między opadami uzbroić rower i dać kolejny smar na łańcuch gdy od 22 zaczęło znowu lać. Padało z przerwami przez całą noc i dopiero o świcie zacząłem trafiać na suchy asfalt. Ale czy wtedy zrobiło się łatwiej? Ależ nie - zaczęło bardzo mocno wiać. Wiatr niby zachodni, ale miałem wrażenie że wieje ze wszystkich stron. Tak, zdecydowanie deszcz i wiatr rozdawał karty.

Startowało 8 grup po 10 osób, ja byłem w szóstej i bardzo nierównej. Zgodnie z przewidywaniami bardzo szybko to się porwało i jechałem z lokalnym koksem, który leciał jakby ktoś go gonił a jednocześnie znał bardzo dobrze trasę. W nocy stale dochodziliśmy samotników i jakieś małe grupki. W końcu i do nas dolepiło się kilka osób, którym pasowało tempo. W Grudziądzu (ok 120km i 1-2 w nocy) zarządzam postój: szybki sikustop, przegrupowanie kieszeni, uzupełnienie bidonów i gnamy dalej (tempo ok. 35h/km). To był jedyny postój w tamtą stronę. Z czasem tempo "siada" do 30 i jedziemy w piątkę bo różnych jakościowo zmianach. Na około 200km właśnie z powodu ryzykownej jazdy kilku gości, podkręcam na 35km/h, urywam grupę i gnam sobie to Stegny (Żuławy - płasko jak stół, świta), już po kilkunastu minutach koledzy całkowicie zniknęli.
Po ok. siedmiu godzinach docieram na półmetek. Jem dwa talerze makaronu (korzystam z sytuacji, że obsługa nie panuje nad wydawaniem a jedna porcja była dla mnie za mała), piję herbatę - nie zamawiana - za 4 złote! Zmieniam skarpety na suche (najlepsza decyzja na maratonie), lampkę z zasilaniem oddaję do samochodu i po ok 40 minutach jadę na...start.
W drodze powrotnej postanawiam jechać wg. planu - czyli spokojnie kręcić 30. Wyruszam samotnie, ale doganiam dwójkę, później dochodzi mnie wymieszana z nocy grupka i zlepiamy się w jedno. Tu znowu nie da się jechać za kilkoma (właściwie na 8 osób - 2 jechały "kolarsko"), irytuje mnie to na tyle, że odpuszczam i jadę ok. 20m za ostatnim - swoim tempem (właśnie zaczyna wiać).
Tempomat ustawiony, w uszach gra radio, tętno niskie, najedzony...spać się chce :) parę razy głowa mi opada, co więcej zaczynam wyprzedzać swoją grupę. Nie no, podkręcam o 2km i zaczynam prowadzić. Wyjeżdżamy z Żuław i zaczynają się nocne hopki. Tu, aby całkowicie nie zasnąć robię sobie parę mocniejszych zaciągów, skokenów (czekam później na resztę). Na którymś długim podjeździe zabrał się ze mną kolega (nota bene Grzesiek). Widać, że ma ochotę jechać (ok. 150km do mety),  z wozu technicznego dostajemy informację, że przed nami jest tylko jeden kolega ok. 5km przed nami. Szybkie spojrzenie - gonimy! 35-37 i go mamy. Na ok. 100km do mety na chyba 150 podjeździe Grzesiek zostaje a ja samotnie jadę w tym cholernym silnym wietrze... Jestem w zasięgu pierwszego wozu technicznego (były 3), więc często jedzie za mną, ochraniając mnie przed innymi samochodami. Czasem org pytał się, czy czegoś nie chcę (brałem tylko wodę, miałem...jeden bidon 0,7l).
Ostatnie 100km przejechałem sam, przyjeżdżając o 13:58. Orgowie i sędzia mówią, że nikt jeszcze tak wcześnie tego maratonu nie skończył i ziemniaków na obiad nie zdążyli wstawić :D.

Ustanawiam nowy rekord trasy, uściski, zdjęcia, wywiady...

No i koniec. Kwalifikacja zdobyta.

Napiszę trochę o organizacji, bo jednak maraton jest inny od tych, w których zazwyczaj biorę udział.
Na całej trasie były trzy wozy techniczne z żywnością i naszymi rzeczami na przepaku w Stegnie. Tu nie trafiłem z wozem bo dałem do trzeciego, który zabezpieczał tyły (a ja szybko znalazłem się w strefie pierwszego) i w Stegnie nie miałem rzeczy które miałem zabrać wracając do Włocławka. Głównie to jedzenie, miałem sobie nasmarować napęd, więc od połowy trasy jechałem z niemiłosiernie świerszczącym łańcuchem.
Cała impreza odbyła się przed startem, więc na mecie było już tylko wręczenie medalu i obiad.
Bardzo fajne były nagrody (nawigacje samochodowe, jakieś dobre lampki rowerowe i parę innych gadżetów) z nagrodą główną - rower mtb.
Każdy dostał imienny medal, certyfikat ukończenia (i to nie jakiś druk na laserze), numer startowy (imienny, z materiału).
Można było wziąć prysznic. Bułek, bananów i wody było do oporu. Były nawet redbulle - ile kto chciał.
Imprezę prowadzili konferansjerzy, a w przerwach były hinduskie tańce :)

Był jeden zgrzyt, przez który dopiero po 20 mogłem się całkowicie spakować. Orgowie nie przewidzieli, że część ludzi "z tyłów" mogą przyjechać wcześniej a ich rzeczy są w trzecim wozie, który jako ostatni miał przyjechać (czyli do maks. 22). Na nasze sugestie, że czekamy już kilka godzin, gdzieś na trasie przepakowali wszystko do jednego wozu i o 20 dopiero dostałem wszystkie swoje rzeczy. Ale za to mogłem przekimać trochę w samochodzie. Największe bóle ciała minęły, poczułem się tak dobrze, że odmówiłem rezerację hotelową i w nocy wróciłem do domu.

Co zjadłem:
2 żele opto... te z Decathlonu, 3 galaretki żelowe (super sprawa, też z D), 3 drożdżówki (suche), 2 talerze makaronu z mięsem, paczkę żelków, 2 wafle Wasa (z jakimś smakiem), obiad z kompotem (na mecie), banana, 3 łyki coli (z wozu techniczego), 4 redbulle, 3 puszki oshee (witaminy i magnez).
Ponieważ miałem tylko jeden bidon (drugi koszyk zajęty był przez akumulatory lampki), to na postojach go dolewałem. Szacuję, że wypiłem 4.
Po maratonie (już za swoją gotówkę), zjadłem jeszcze zestaw mcdona (był obok), 3 kawy, w nocy na stacji hotdoga. Na stacjach również kimałem: 2 razy po 40 minut.

Ubiór:
zestaw Danielo z zimowymi nogawkami i rękawkami (grubsze od zwykłej lajkry), potówka + warstwa bezrękawnika (z Lidla). Na to wiatrówka bez rękawów (Danielo). Na butach skarpety (nie wieje w nich w stopy i syf z ulic nie włazi w buty), pod kaskiem bandana  - czyli mój zestaw na 10st.

Podsumowując: super impreza. Nie był to wyścig, więc pewnego typu ludzi tu się nie spotka. Byli za to ultrasi, ludzie którzy przejechali BBtour po kilka razy i inni tego typu koledzy. Bardzo przyjaźnie wszyscy nastawieni, wszystkich łączył ból zdobycia dystansu. Nie wykluczam, że jeszcze się tu pojawię. :)

Strona organizatora: WTR

Apartatu nie brałem z powodów powyższych.
Rower po wszystkim wyglądał tak:


Przed startem (na zdjęciu widać lampę "główną", pod nią mały awaryjny błyskacz - widać pasek, wisi do góry nogami, licznik "główny", i czerwony który robił za nawigację. Z niego wychodzi kabel zasilający do powerbanku, który jest schowany w torbie na ramie, mam tam jeszcze 3 galaretki, w koszyku "akkubidon", na sztycy mały bagażnik):


Pokaz tańca:


Dzień później wyszło słońce, a rower znów odzyskał blask:


W Stegnie dla zaoszczędzenia baterii wyłączyłem licznik (ok. 40min. postoju). Wpisałem sam czas jazdy.


Pojawiły się zdjęcia na fejsbukowym profilu WTRa:
-meta:

-ceremonia dekoracji:

odpoczynek

Środa, 18 czerwca 2014 · Komentarze(1)
Kategoria 0-50km, praca
Chłopaki w Bydgoszczy się nie szczypią:

Jeżeli komuś pękł właśnie ekran to sorry. :)

Pętla Drawska 2014

Sobota, 14 czerwca 2014 · Komentarze(18)
Uczestnicy
No i udała się zabawa.
Nareszcie wszystko co musiało zadziałało i zdobyłem upragnione trofeum.
Kolarstwo to sport zespołowy i to właśnie dzięki świetnej ekipie wykręciliśmy super czas.
Co tu dużo pisać...
Romek, Mateusz, Darek (i tak tego nie przeczytasz :)) dziękuję za świetną jazdę - każdy czuł, że o to w tym wszystkim chodzi.

Nareszcie następuje odwrót od losowania zawodników do grup - co całkowicie wypaczało ideę wyścigu szosowego. Oczywiście nadal jest losowanie, bo jakoś porozdzielać ludzi trzeba, ale można też tworzyć swoje ekipy i tu organizator robi się elastyczny.

Cieszę się, że kondycyjnie nie było problemu, psycha trochę siadała - miejscami zaczynałem wątpić w sukces, ale starałem się szybko te myśli zagłuszać.
Założenia mieliśmy ambitne - celem było wygranie open. Tydzień przed jeszcze pojechaliśmy na szybką setę, celem dogrania szczegółów i omówienia strategii.

Ponieważ na tym maratonie nie ma startu wspólnego to pewną ciekawostką była motywacja zawodników. Jak się okazało z rozmów każdy inaczej siebie dopingował:
Darek - ucieczka w grupie przed peletonem
Ja - pogoń za pierwszą grupą (my byliśmy 6tą)
Romek - zawieźć mnie jak najszybciej do mety
Mateusz - po prostu napierał :)

Po maratonie rowerowym przyszedł czas na maraton...jedzeniowy. O matko...ile ja zjadłem - chyba równowartość 5 obiadów - na tydzień się najadłem. :) 
Dzięki Romkowi i Magdzie mogliśmy z Mateuszem umyć się, przechować rowery, zjeść pyszne ciasta z kawą i w ogóle odpocząć.
Później jeszcze kiełbaski z grila u orga do oporu i można było iść na dekorację zwycięzców. 
Powiem wam, że jeszcze nigdy nie miałem tylu wycelowanych we mnie aparatów. :) Sławo przybywaj :-D


Zdjęcia ukradzione od Arka - dzięki :)
Pogromcy Szos:



Ostry finisz:



Nasz czteroosobowy pociąg miał czas 4:01, piąty w open miał...10min. straty. Piękna przewaga tym bardziej, że tam też jechała zgrana ekipa (z pierwszej grupy). Przed samym Choszcznem (czyli metą) zaczęliśmy ich dochodzić, dogoniliśmy jednego, który odpadł, ale reszta  dojechała już przed nami.
Na końcu oczywiście ostry finisz, Darek (stary wyjadacz z masterów z Głębokiego) skoczył, ja za nim, poprawiłem i na mecie miałem przewagę o długość roweru (czasy mamy identyczne).
Wyniki: Mega


Każdy kto jeszcze nie jechał Pętli Drawskiej to polecam ten maraton, bo trasa świetna, asfalty dobre a i jest kogo ścigać :)