Wpisy archiwalne w kategorii

maraton szosowy

Dystans całkowity:6522.49 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:283:15
Średnia prędkość:23.03 km/h
Maksymalna prędkość:79.20 km/h
Suma podjazdów:19869 m
Maks. tętno maksymalne:185 (99 %)
Maks. tętno średnie:157 (84 %)
Suma kalorii:80441 kcal
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:362.36 km i 15h 44m
Więcej statystyk

ból, pot, radość - Zieleniec 2013

Sobota, 27 lipca 2013 · Komentarze(7)
Uczestnicy
Taka sentecja jest wybita na medalu - i trzeba przyznać, że trafiona w 100%.

Ból - czyli podjazd pod Porębę. 5,5km wspinaczki, z czego ostatnie 1,5km z nachyleniem powyżej 10% (krótkie odcinki z 12%, 15% i nawet 20%). Kilka innych niespotykanych o takiej długości podjazdów również dawały mięśniom popalić.

Pot - lał się gęsto. Pogodę mieliśmy bardzo dobrą, właściwie upał, były słoneczne odcinki, na których powietrze "stało" i był niezły zaduch (np. Poręba). Trzeba było bardzo rozsądnie dysponować wodą.

Radość - nooo, była wszędzie. Mój pierwszy prawdziwie górski wyścig szosowy, wszystko nowe, moc wrażeń. Cieszyłem się z zaliczenia podjazdów, wyprzedzania na nich kolarzy, mega szybkich zjazdach (i również dochodzenia innych). No i oczywiście z ukończenia wyścigu.


Jak dla mnie, jeden z lepiej zorganizowanych maratonów. Bardzo dobre oznaczenia trasy (miałem tylko jedną wątpliwość, ale tylko chwilę) również oznaczenia na zjazdach o serpentynach - bardzo ważna informacja (wręcz - życiowa), zabezpieczenia skrzyżowań - pewne i jasne, dobre bufety (w optymalnych dwóch miejscach) z wodą, bananami i arbuzami. Na mecie jeden posiłek regeneracyjny ale wszystkie dodatki do oporu... Zdażały się odcinki dla mtb i sprzęt dostawał w dupę, ale ostrożnie dało sie przejechać. Meta - fajne miejsce, a prowadzący to "spoko koleś" widać zaangażowanie i radochę z tego co robi :)

Wyniki:
M3S 15/34
Open 45/151

Graty dla kolegów: Mateusz jechał jak po złoto, Robert podobnie do mnie (jesteśmy obok siebie w wynikach).

Był to też mój pierwszy tak daleki wypad na maraton. Cała zabawa zajęła 3 dni (dzień urlopu), przejechaliśmy samochodem 1200km (przez Niemcy), wypiliśmy morze izotoników i ogólnie było "w dechę" :D

















Ekipa w górach © James77


p.s. a, no i 10km przed metą złapałem gumę (5-ta na tej oponie w tym roku) :/

ogór w Świdwinie

Niedziela, 23 czerwca 2013 · Komentarze(8)
Pojechaliśmy sobie z Romkiem wygrać ogórka w II maratonie szosowym w Świdwinie.

Startowaliśmy z ostatniej grupy. Z nami pojechał jeszcze nowo poznany kolegaDarek z M2.
Po drodze złapaliśmy prawie wszystkich. Były fajne pociągi, zaciągi i urywanie ogonów...

Organizator jeszcze "dociera" imprezę, bo było parę zgrzytów (np. dystans nie zgadza się z tym podanym przez orga, zmiany przed startem w grupach).
Warto podać plusy:
- gigantyczne ilości jedzenia - nielimitowane :)
- piwo - no limit (przynajmniej na początku) :)
- sanitariat (można było wziąć prysznic), ale był jeden
- b. dobrze oznaczona trasa
- medal i dyplom dla każdego uczestnika
- dobra miejscówka na tego typu imprezę
- elektroniczny pomiar czasu
- tvp
- 2 dychy wpisowego

co mi się nie podobało:
- jeden bufet z wodą (słyszałem, że nie dla wszystkich starczyło wody)
- nagroda tylko za pierwsze miejsce (idę o zakład, że słyszałem jęk zawodu z publiki, kiedy wracali z pucharkiem tylko ci z pierwszego miejsca)
- przeciągająca się ceremonia zakończenia

wyniki: 2 w M3, 2 w Open (nieoficjalne, brak tej kategorii)
Nasza trójka miała czasy: 4:01:00, :04s, :08s. Czwarty czas - 4:06:47

Dziękuję Magdzie i Romkowi za możliwość wzięcia prysznica, i ogólnie za ten "maraton uśmiechu" :)

na starcie:
II Maraton w Świdwinie © James77


na mecie:
2 m-ce w Świdwinie © James77



p.s. filmu nie ma, bo operator dupa i nie włączył kamery :)

VIII Szosowy Maraton Rowerowy - Pętla Drawska 2013

Niedziela, 16 czerwca 2013 · Komentarze(16)
Uczestnicy
Po obiciu się o samochód dzień wcześniej zastanawiałem się czy w ogóle jechać na maraton. Jednak kontuzja nie okazała się poważna i na rowerze była do pominięcia.
Pętla Drawska to zbyt smakowity kąsek, aby tak łatwo z niego zrezygnować. Na miejscu byli już wszyscy znani ze szczecińskich ustawek "cykliści". Do startu było jeszcze mnóstwo czasu. Mijał on nam na pogaduchach gdzie każdy narzekał na brak formy i jakie EPO jest teraz na fali ;)

Starty grup ruszyły o 9 (co 3 minuty po 10 osób). Przyszła pora i na moją (10:51, grupa 9/13).

Jeszcze ostatnie poprawki stylówy i można ruszać:



10:51 i start. Na początku wszyscy razem:

Mój gregario, z którym miałem uciekać ustawił się za mną i dzielnie trzymał koło. A tempo - jak zwykle na początku - szaleńcze, by "wyłuskać" chętnych do jazdy.

Pro Marcin sprawdza generowaną moc na blacie i na szybko oblicza Vśr na najbliższej zmianie:


Przy skręcie na nasz dystans już widać, jak się będzie układała współpraca.


Dalej jest długa prosta z wiatrem z boku. Stale prowadzę i cisnę ile fabryka dała - 42 i nie może być mniej. Zmieniamy się parę razy, ale coś nie trybi dobrze. Noga nie boli, co więcej - kręci aż miło, jednak Marcin:

jedzie na zapieku, co za chwilę będzie skutkowało przytkaniem i niestety mimo zwolnienia do "rozsądnego" minimum 37 brakiem trzymania koła...
Cóż, jak mówi klasyk - w peletonie nie ma przyjaciół - odwracam się i podkręcam na 4 z przodu.
Po chwili łapię pierwszych zawodników:

128 Mateusz Raciborski M2 - gr.7

Minutę później:

129 Ferdynand Malak M6 - gr. 7

Jazda mija na samotnym, mocnym kręceniu. Już po kilkunastu minutach dochodzę do wniosku, że albo odpuszczam i jadę turystycznie z grupą, albo jak mam silną motywację to zrobię sobie treningową setkę i zobaczę jaki będzie czas.
Tak rozmyślając stale kogoś wyprzedzam:

99 Wioletta Śliwka K3 - gr. 4


109 Barbara Kwaśniewska K4 - gr. 5
113 Bogusław Pazoła M5 - gr. 5


131 Mirosław Mamcarz M2 - gr. 7


104 Małgorzata Szalewicz K4 - gr. 4


102 Marek Rotkiewicz M3 - gr. 4

Jedzie się bardzo przyjemnie. Stale mam na oku kogoś na horyzoncie co bardzo motywuje do stałego ciśnięcia. Pogodę mieliśmy bardzo dobrą, ale przy mocnej jeździe pocę się więcej i izotonik szybciej schodzi. Nie martwię się tym jednak, bo na setnym kaemie jest bufet a tym samym moja "mała meta".
W końcu jest.
Pierwszy pociąg, który jedzie sensownie (chociaż wolniej). Widzę pracę na zmianach, 4 osoby... przez chwilę myślę aby się zaczepić i jechać z nimi:

138 Włodzimierz Wróbel M3 - gr. 8
135 Krzysztof Zbolarski M3 - gr. 8
142 Andrzej Matuszek M4 - gr. 8
143 Dariusz Stalewski M4 - gr. 8

Dochodzę ich na przejeździe kolejowym, na którym mocno zwolnili. No ja jeszcze nie zamierzałem odpuszczać - podkręcam i wyprzedzam.
Koledzy wyczuli, że im ekspres przejeżdża, słusznie gonią mnie i po jakiejś chwili dochodzą.
Kierownikiem tej akcji był:

Ładna pogoń, ale jeszcze trzeba utrzymać temu pierwszemu koło (wyprzedzamy wspólnie nr 111 Bogusław Dziatko M5 - gr. 5). 135 schodzi ze zmiany w pociągu, jednak kolejny chyba nie był na to gotowy bo... puszcza koło i znów kręcę w samotności (zaczynam żałować, że mp3 zostawiłem w samochodzie).

Dalej to samo:

121 Maciej Opielewicz M5 - gr. 6


112 Roman Hałupka M5 - gr. 5
119 Urszula Hałupka K5 - gr. 6


79 Sandra Przybylak K2 - gr. 1 - Myślałem, że to pierwsza kobieta którą dogoniłem, jednak jak widać stale je wyprzedzałem.

No i jest - Kalisz Pomorski a za nim pierwszy fajny, długi podjazd. Skręcam na niego, a tam... pełno kolarzy. Obrałem sobie za cel ich dogonienie i to najlepiej na podjeździe ;)
I tak:

132 Paweł Makowski M3 - gr. 7


75 Leszek Nowakowski M6 - gr. 1


97 Wigosław Jakubowicz M5 - gr. 3


90 Edward Tutkaj M6 - gr. 3


91 Tadeusz Habaj M6 - gr. 3


92 Irena Kosińska K5 - gr. 3
??? - niezidentyfikowany


114 Eugeniusz Koralewski M6 - gr. 5

Na szczycie ktoś ma awarię:


Dalej, na wypłaszczeniu gonię kolejnych:

98 Aleksander Siemiński M5 - gr. 4

Próba utrzymania koła:

130 Paweł Frąckowiak M4 - gr. 7

Nie na długo:

133 Andrzej Biel M5 - gr. 7

Kolejne załapanie koła:

127 Wiesław Marchlewski M3 - gr. 7

Wiesiek się podczepia i daje ze mną:

107 Daniel Michałowski M3 - gr. 5
108 Stanisław Wieczorek M6 - gr. 5

I niespodzianka - kol. 140 na wycieczce :)

139 Daniel Szajna M3 - gr. 8
140 Michał Dowczyński M3 - gr. 8

Michał coś tam krzyczy, ale sorry - wiatr w uszach przy tej prędkości jest znaczny.
Zaginam dalej.
Jednak kolega dobrze wyczuł, że razem pojedziemy szybciej i decyduje się złapać koło. Chociaż z "lekkim" trudem ;)


Cieszę się z dobrego towarzystwa, bo zaczynają się drawskie hopki i zmiana by się bardzo przydała. A najlepiej z mocnego zawodnika.
Pro fota pro kolarza:


Przez górki dosłownie przelatujemy. Na zjazdach rozpędzamy się na maksa i rozpędem wjeżdżamy. Idą dobre zmiany, czuję że wracam do gry. Aktualizuję plany i jedziemy razem.
Wkrótce dojeżdżamy do bufetu, na którym zalewam bidon (drugi prawie pełny) i biorę słodką bułkę.
Na przejazdach kolejowych kamera niestety lekko się przesuwa i zaczynam filmować niebo (ale wciąż kogoś wyprzedzamy):

76 Jan Woś M6 - gr. 1

Niestety brak numerów - 3 osoby

No dobra, jeszcze raz Michał, w końcu jedziemy razem:

Pożegnalne zdjęcie. Chwilę później jadąc na kole wpadam z hukiem w dziurę. Odpada licznik, a z koła schodzi powietrze...
Kuwa mać! - żegna mnie kompan, ja go również pozdrawiam i zmieniam dętkę.

Rower w krzakach, a ja ekspresem pompuję (pomka Lezyne Road Drive i żadnej innej nie będziecie chcieli). Całość zajęła mi ok. 5 minut, w tym czasie minął mnie mały peleton z Romkiem, Marcinem i innymi kolarzami. No niestety, awarii się nie wybiera, wsiadam i mocno wybity z rytmu pod wiatr już nie mam siły gonić. Mam poczucie straty całego wysiłku, jednak nie poddaję się i jadę na ile mnie stać.
Doganiam nawet kogoś:

93 Tomasz Wolf M2 - gr. 3

Wpadam na drugi bufet, na którym uzupełniam bidony, biorę batona i banana. Dostaję informację, że grupa jest minutę przede mną...
No tak, ale ja mam problem aby jechać 30. Nic to kręcę ile mogę. W końcu jest wybawienie - na ok. 130km dochodzi mnie mały pociąg 3 kolarzy. Niestety karta pamięci się zapełnia i tu kończy się fotorelacja. Z jakąś sensowną prędkością dojeżdżamy do mety, chociaż widać, że każdy jest zmęczony - po drodze odpada jeden kolega chyba to był Piotr z Calbudu. Na koniec pokuszam się jeszcze o osty finisz z kolegą ale to już tak dla własnej satysfakcji (wygrany).


Czas:
4:31:29 co daje 9 m-ce w M3 na 28 (Michał 7, minutę przede mną - "wchłonęła" go grupa Romana, do 6 - 35s. straty). Open 29/129. Całkiem nieźle - spodziewałem się połowy stawki.


W sieci pojawiły się zdjęcia innych osób na których jestem:
- mówię Ci, nie pij tyle, bo strzelisz koło © James77


Była też relacja w TVP2:


Kończąc tą długą relację (ktoś dotąd w ogóle doszedł?) jestem bardzo zadowolony z imprezy.
Wielkie podziękowania dla organizatorów - 3 dychy za taką zabawę, mega obiad, koszulkę, kubek termiczny, medal i dyplom dla każdego, wieczorny grill z piwem, świetne puchary, fantastyczną atmosferę i przede wszystkim boskie trasy... to musiało się udać.

X Gryficki Maraton Rowerowy Gryfland 2013

Sobota, 1 czerwca 2013 · Komentarze(14)
Startem w (jak zwykle) wietrznym Gryflandzie rozpocząłem miesiąc startów w sezonie 2013. Tak się złożyło, że wszystkie interesujące mnie wyścigi są w czerwcu.

Po losowaniu grup - minę miałem nie tęgą - wszyscy znajomi są gdzieś porozrzucani, nie ma naszej paczki (tylko Robert)...cóż, to właśnie Roberta obrałem sobie za cel. Tym bardziej, że startował dwie grupy przede mną.

Moja grupa (V, start 9:20))to był zbiór "tatowych turystów" M5, M6 (bez obrazy, mam nadzieję), był jeden w mojej kategorii, ale gdy do niego zagadałem o tempo to... uwagę zwrócił jeden wycinak, który ustawił się z tyłu i jak się okazało został dolosowany akurat do mojej grupy (nr start. 292 Henryk Sienkiewicz, kat. M4).

To właśnie z nim zrobiliśmy ucieczkę i wspólną pogoń za Robertem.

Niedługo po starcie zaczęło padać - czego się chyba każdy spodziewał - ale deszcz był krótki i słaby. Z Henrykiem szybko doganialiśmy wcześniejszych zawodników, jeszcze przed Gryficami łapię grupkę z konkurentem z M3 z czwartej grupy (siadamy im nawet na kole żeby odpocząć, ale tempo za słabe i po krótkiej wymianie zdań jedziemy dalej). Paręnaście kilometrów dalej pierwsza nagroda za ciągłe zaginanie - kolejny z M3 z Roberta grupy! Poczułem zapach krwi w nozdrzach - dalej! ciśniemy! - krzyczę :)
Jadąc na północ to była ciężka walka z wiatrem, na szczęście Henryk ma nogę ze stali (ja z "cienkiej" stalki), nie ma chwili odpoczynku, nawet jadąc na kole mam 160bpm, ale daję ile trzeba i tempo trzymamy ponad 35...

W Niechorzu dojeżdżając do bramki...mijamy Roberta - samotnie jadącego! - coś się chyba musiało stać, bo grupę miał wręcz kilerską - krzyczę do Henryka, że to właśnie tego zawodnika gonimy od startu. Heniek na to... zwiększył prędkość. Nawrót i dalej z wiatrem mocno poszło.

Roberta dogoniliśmy przed Gryficami...ufff, można było lekko zwolnić, bo byłem już wypruty. Krótka wymiana zdań co tam się stało u niego i montujemy mały pociąg. Całość znowu przyspiesza, ale zmiany są już słabsze (oprócz Henryka).
W trójkę to jednak inna jazda, tętno nawet trochę spada jak jadę na kole.
Na którejś zmianie popełniam błąd taktyczny - jadę za długo i za mocno. Heniek poprawia i... puszczam koło...
Nie miałem siły ich dojść, to już był odcinek stale pod wiatr, i mimo zaciskania zębów i spinania pośladów odległość nie mogła zmaleć.
Sytuację uratował trochę bufet, na którym zatrzymał się tylko Robert, ale ja też musiałem stanąć po jedzenie. Zaraz za nim dystans między nami wynosił ok. 300m. Widziałem jak Robert czeka na mnie, jednak mocna jazda zbierała swoje żniwo - byłem bez siły... Z każdą minutą kolega się powoli oddalał - miałem jeszcze na tyle determinacji, aby nie odpuszczać i nie stracić wypracowanej przewagi...
Ostatecznie dojechałem 2 min. po Robercie, samotnie cisnąć pod ten cholerny wiatr.

Na mecie ledwo zszedłem z roweru. Ujechałem się na maxa, ale czas za to jak dla mnie bajka - 4:05:10 co dało mi drugie miejsce w kategorii (Robert trzecie) i 10 w open.
W bufecie zjadłem 4 słodkie bułki i 0,5l wody. Szkoda, że miałem ważne sprawy rodzinne i musiałem się zbierać, bo ominęła mnie dekoracja (który to już raz!).
A w sumie to jedyna i najmilsza nagroda za to wszystko...

Następnym razem!

p.s. gratulacje dla pozostałych kolegów :)

Kolega pościgowy:
Kompan w pościgu © James77



Start Marcina:
Odjazd Marcina © James77



Start Roberta:
Robert na czele © James77


A to ja - ujechany - zdjęcie wzięte bez zgody Arka:





wyniki kat. Mega Open M

Choszczeński Maraton Rowerowy „Pętla Drawska” 2012

Sobota, 1 września 2012 · Komentarze(10)
Udział w maratonie wywalczony u mojego dyra sportowego (to były burzliwe rozmowy).
Nie mogłem zawieść.
W ostatnim dniu opłacam uczestnictwo (stówa poszła) i wieczorem "rozgryzam" grupę.
Ze znajomych; Robert i Roman daleko i na nich nie mam co liczyć, ale grupka też nie jest zła bo wytypowana przeze mnie trójka jest mocna (co się później potwierdziło).
Start mocny, bo jacyś niedoświadczeni chcieli chyba pokazać co to nie oni i poszło tempo mocne, ale na pierwszej hopie jedziemy już właściwym składem ;)
Jedziemy ok. 38-40km/h we czwórkę (później w trójkę: M2, M3, M4), łapiemy co jakiś czas grupki i nawet jechaliśmy w 15, ale co z tego jak zmiany dawały 3 osoby...
Nawet nie schodziłem na koniec pociągu, bo widziałem że ogon się po prostu wiezie. Tak robili też koledzy ze składu podstawowego. W końcu na pierwszych większych hopach mocniej szarpię i urywamy wszystkich "ogoniastych".
Jedziemy dalej w trójkę: Dariusz Kaczyński, Paweł Borowiecki i ja.
Na którymś przejeździe kolejowym Darek łapie gumę i odpada. We dwójkę to już ciężej ale doganiamy pociąg w którym jedzie Robert (ok. 3 godzina jazdy). Z niego przeskakuje do nas koleżka i we trójkę dojeżdżamy do końca... (zmiany, zmiany i walka z wiatrem).
Na osobne wspomnienie zasługuje finisz bo w Choszcznie mijając rondo był podjazd (tu zaatakowałem). Na wypłaszczeniu stała policja, rzut oka i widać, że był wypadek, akurat w miejscu gdzie muszę skręcić w lewo (ostatnia prosta do mety). Ryzykuję i wykorzystuję mikro przerwę między samochodami oraz ich niską prędkość i skręcam po czym cisnę ile fabryka mi jeszcze pozwala...

No i się udało...
w kategorii M3s trzecie miejsce :) (za Michałem Dowczyńskim i Markiem Dereszkiewiczem - co było do przewidzenia - jechali razem w grupie) ze stratą do pierwszego... 14 sekund!. Do drugiego 10. :) Ciasno. Aż się Michał wystraszył, że stracił prowadzenie ;)
W generalce... to samo co w M3. Dzisiaj trzydziestolatkowie dali łupnia młodszym i zgarnęli wszystko :).
Open 3/73
M3 3/13 (4ty miał 5min straty - co jeszcze raz pokazuje, jak równa była pierwsza trójka).
oficjalny czas: 4:14:53:80, średnia: 36,25km/h

Gratulacje dla Romka i Roberta, który jechał dzisiaj przeziębiony.
No i dla Magdy - Mistrzyni - masz już chyba pełną szafę pucharów :)

Z wyniku jestem bardzo zadowolony i nawet mój dyro sportowy mnie pochwalił ;)
To był koniec mojego sezonu wyścigowego 2012. Teraz jeżdżę turystycznie.

wyniki: open
organizator: voyager oranizacja b. dobra, świetne oznakowanie trasy, jedzenia b. dużo, szkoda, że nagradzają tylko pierwsze miejsce w open i kategoriach... więc nic nie przywiozłem.

Jedyne zdjęcie na którym jestem (za 282, po lewej 108 Jan Ambroziak - podziw za wytrwałość!):
pętla drawska © James77


ślad trasy (dobre i bardzo dobre asfalty):

VII Łobeski Maraton Rowerowy 2012

Sobota, 25 sierpnia 2012 · Komentarze(13)
Wyniki: Open 8/47
M3 5/10

Trochę się rozczarowałem wynikami, bo mimo sporego wysiłku nie udało się wyżej zajść. Dzisiaj w M3 była mocna czwórka i nie dałem rady.
Jest zasadnicza różnica między jazdą we dwójkę a piątkę. Zgodnie z oczekiwaniami doszedł nas (mnie i Roberta) na ok 75km Romek z dwoma mocarzami (nr 105 - m3 Michał Dowczyński z jego grupy, oraz nr 90 - m5 Kazimierz Rojek). Prędkość natychmiast skoczyła i dzięki temu uratowaliśmy z Robertem jeszcze parę miejsc...

Zadowolony jestem za to z logistyki (pomimo, że zapomniałem koszulki to Treneiro użyczył mi bluzy) i strategii (sprawdziła się).
Nie dało się dzisiaj szybciej jechać. Robert i ja dawaliśmy z siebie wszystko urywając grupę na samym początku, wskoczyliśmy do Romkowego pociągu... więcej okazji nie było.
Dzięki Robert za jazdę (mimo kontuzji jechałeś mocno) i pogaduchy w samochodzie :)

Dochodzę do wniosku (jakże odkrywczego), że mocna grupa to - wręcz - 70% sukcesu - pozostaje jechać i dawać zmiany.

Gratulacje dla Mateusza, Romka, Adama i Magdy za puchary - byliście dzisiaj niezwyciężeni.

ekipa ze Szczecina © James77


XI GORZOWSKI MARATON ROWEROWY – KŁODAWA 2012

Sobota, 30 czerwca 2012 · Komentarze(11)
Ranek przywitał nas stalowym niebem, z którego lada moment może lunąć spory deszcz.
Nie inaczej, zaraz po starcie mojej grupy (5-ta ostatnia Giga) zaczęło padać, jednak było na tyle ciepło, że oprócz totalnego przemoknięcia i pryskania wody spod kół na twarz, nie robił nam więcej nieprzyjemności. W mojej grupie byli mocni kolarze, którzy od razy narzucili tempo wyścigowe. Jechaliśmy po zmianach w deszczu po 37-42km/h. Chciałem utrzymać koło maksymalnie długo, ale niestety plan legł w gruzach na pierwszym punkcie żywieniowym. Podczas hamowania kolega przede mną wyciął pięknego szlifa, a chwilę dalej na zakręcie jeden z mocniejszych w naszym pociągu kolejnego. Krzyknął abyśmy poczekali i ja - jako jedyny - zostałem dobrym kolegą i zwolniłem odpuszczając mój ekspres... :/
Po kilkunastu minutach "szlifiarz" mnie dogania, oglądamy w biegu straty (na oko niewielkie) sugeruję koledze gonienie naszego pociągu. Podkręcam do 40, jednak zmiana jest wyjątkowo licha i rozczarowująca. Stajemy nawet wyprostować skrzywioną przerzutkę, po ruszeniu zostawiam kolegę w tyle...
Ciągle mam nadzieję na dojechanie do pociągu, więc cisnę mocno, jednak jak się okazuje jadę sam. Tak minęła pierwsza godzina jazdy...
Po półgodzinie jeden z samochodów mnie wyprzedzających zrównuje się ze mną, otwiera okno (już myślę, że jakiś burak będzie mnie opier$#%lał, że jadę ulicą) a kierowca mówi, że gość który jedzie za mną prosi, abym poczekał na niego bo nie może mnie dogonić :D no jaja, ok - mówię, jestem dobrym kolegą poczekam... zwalniam do 30 i czekam...
...czekam do pełnej godziny, po czym ruszam swoim tempem, bo w końcu to wyścig a nie wycieczka...
Z gościem się jeszcze mijam na końcu małej i początku dużej pętli, gdzie coś do mnie krzyczy abym poczekał... no kurde... znowu zwalniam do 30 i czekam...
czekam...
czekam...
Mija trzecia godzina, w której mnie oświeca, że trzeba być w życiu też egoistą i dbać o swój tyłek. Podkręcam do 35 i zaczynam gonić...
Chmury przeszły i przypieka ładnie słońce, więc płyny idą dosyć szybko. Staję na bufetach tylko uzupełniać bidony. Praktycznie od drugiej godziny jadę ciągle sam, owszem wyprzedzam jakiś wolniejszych, ale nikt się nie podczepia...
Tak jest właściwie do końca maratonu - 200 kilosów samotnie - dobrze, że to przewidziałem i zabrałem ze sobą radio, więc się nie nudziłem.

Kondycyjnie wiedziałem, że to przejadę. Cały poprzedni tydzień wypoczywałem i goiłem rany. Czułem, że jestem "świeży" i mam "dobrą" nogę. W mojej kategorii (6 osób) było 4ech bardzo mocnych kolarzy, którzy wylosowali się idealnie w grupach, więc samotna walka nie miała szans...
Liczyłem tylko na dogonienie piątego i to mi się udało.

Pierwszy raz ścigałem się na takim dystansie i muszę przyznać, że 7,5 godziny zap*^%%lnia jest przekroczeniem moich granic wytrzymałości i sił. Ostatnie 10km jechałem siłą woli, do tego jeszcze ostatni mega podjazd, na którym niektórzy prowadzili rowery... Masakra

Mam satysfakcję, że zaliczyłem dystans. Nie miałem żadnych kryzysów - ciągłe napieranie, walka przez 7 godzin. Kolana nie bolą, mięśnie właściwie też. Jechałem w moich steranych butach mtb, po kilku godzinach jazdy czułem pieczenie stóp na styku pedał-podeszwa. To jedyne źródło bólu...

Wyniki:
20/65 Open
5/6 M3

Jestem zadowolony, z wyniku i taktyki. Mimo samotnej jazdy czułem, że wycisnąłem max co mogłem - to było 120% moich możliwości.
Swoją drogą musiałem nieźle na mecie wyglądać, bo Robert martwił się jak ja wrócę w takim stanie :)
Spoko dojechałem :)

Następne maratony będę jednak jechał krótsze dystanse.

Strona orgów: Cyklista
wyniki: Datasport

Zdjęć niet, jedynie spiracone od Adama - zrobione przez Gosię (dzięki)
przed startem... © James77


XII Ultramaraton Rowerowy im. Olka Czapnika - Świnoujście 2012

Sobota, 19 maja 2012 · Komentarze(13)
Mój pierwszy maraton, do którego miałem wyjeżdżone kilka tys. km w aktualnym sezonie (+ rolki), przepracowaną zimę, mini wyścigi z kolegami...
Trochę się obawiałem i jeszcze wieczorem przed startem zanudzałem żonę nad taktyką...

Rankiem szybko się spakowałem i razem z Mateuszem pojechaliśmy do Świnoujścia.
Na miejscu załatwiliśmy formalności, spotkaliśmy znajomych ze Szczecina, chwila pogaduchy i pora się rozgrzewać...
Temperatura przed startem oscylowała wokół 10 st., Mateusz trząsł się z zimna (ja też), wiał wiatr - początek przyjemny :)
Roman, który już miał w głowie rozplanowany cały wyścig, udzielił mi wskazówek jak i kogo mamy gonić. Wtedy właśnie dotarło do mnie, że to jest k%$#wa wyścig a nie zabawa i będzie ostra walka.
Plan był taki, aby dogonić startującego we wcześniejszej grupie p. Zbigniewa Kaczałę (nr 72) i razem jechać po medal ;) Musieliśmy więc od razu urwać się grupie i maksymalnie szybko dojść kolarza.

Start! (foto Gosia Adama):
rozgrzewka © James77


Jak ustaliśmy - tak zrobiliśmy :D
Z nami zabrał się jeszcze gość z M4 nr 88 i w tempie sprinterskim we trójkę pognaliśmy. Tym razem postanowiłem nie patrzeć na pulsometr tylko pilnować prędkości, Roman ustalił tempomat na 43-45 i tak po zmianach goniliśmy. Do Miedzyzdrojów "pożarliśmy" kilku samotników i małe peletonki, szybkość z jaką na nich spadaliśmy nie pozwalała nikomu się podczepić ;) (piękne to było)
Na tym odcinku na szynie kolejowej straciłem litrowy bidon z izotonikiem, zostając z pół litrem wody... Jak się później okazało, to zdarzenie zadecydowało o moim losie na wyścigu.
W drodze do Międzywodzia, na chopkach trochę odpuszczamy, jednak tempo nadal jest mocne. Ostatecznie grupę p. Zbigniewa dochodzimy przed zjazdem na Wolin ;)
I tu mój plan minimum został wykonany, mogłem już odpuścić, albo dalej walczyć.
Wybrałem to drugie i w 5-6 osób jedziemy po zmianach pod bardzo silny wiatr. P. Zbigniew udziela mi (właściwie każdemu) krótkich kolarskich rad jak mam jechać (cenne doświadczenie), więc czuję się "ustawiony" w szeregu. :)
Niestety zaczyna brakować mi wody, i do tego wysychają mi usta co niechybnie wróży mój zgon, zjeżdżam więc na koniec grupy, gdzie jechało kilku takich jak ja (chyba) i postanawiam dotrwać do bufetu.
W Wolinie oczywiście stało co miało się stać; grupa odjeżdża przy uzupełnianiu bidonu. Tankowanie trwało z 10 sekund ale mimo długiej pogoni nie byłem nawet w stanie skasować połowy dystansu. Wyprzedzam kilku odpadniętych, aż na długim zjeździe za Wolinem (tam był Vmax) doganiam gościa chyba z M5, który dziarsko pogina i widać że chce jeszcze jechać. Przed nami majaczy jakaś nowa grupka, rzucam więc koledze propozycję wspólnego dojścia do niej. Zgoda i współpraca jest, więc szybko się do nowych kolarzy podczepiamy. Grupa (ok. 12 osób) ma numery od 50 wzwyż, więc myślę sobie, że mam mega czas i sporą nad nimi przewagę. W peletonie rowery szosowe i górale, zwykłe i karbonowe, jest ekipa z Gryfic. Niestety prędkość w okolicach 30-32 jest dla mnie za wolna (!), w dodatku na końcu jest dużo szarpania i nieskładnej jazdy. Przebijam się na początek i zaczynam nadawać ton ;)
Daję długie po 35-37km/h zmiany licząc na współpracę. Niestety początkowo nikt za mną nie jedzie, często odjeżdżam i później czekam, zmiany są wolniejsze...
"tracę czas" - myślę, na półmetek wpadamy rozpędzeni i pora zaczynać od początku.
Tak jechaliśmy do Międzyzdrojów, dopiero gdy zaczęły pojawiać się hopki (na szczęście) reszta zostaje a ja z kolegą z nr 56 i jeszcze z góralem połykamy górki. Góral na którejś zostaje a my we dwójkę dajemy czadu na zjazdach. Gdy za nami już nikogo nie widać, krótka narada co robimy; zdecydowanie jedziemy! Przed zjazdem na Wolin łapie się z nami jeszcze jeden gość. I w trójkę na krótkich zmianach przemy na południe. W połowie odcinka podczepia się jeszcze czwarty kolarz, więc czekając na zmianę można już sporo odpocząć. Mniej więcej w tym miejscu kończy mi się woda, język staje kołkiem a ja zaczynam modlić się o utrzymanie koła...
Na szczęście kryzys minął, gdy zobaczyłem most w Wolinie (piękny widok:)), w bufecie robimy sobie wszyscy postój na napełnienie bidonów. Łapię jeszcze bułkę i w drogę. Na podjeździe za Wolinem odpada kolega, i tak już we trójkę dojeżdżamy wszyscy dająć równe zmiany do końca. Jeden z nas pojechał na trzecią pętlę, drugi kolega był z M5 (3 miejsce, 11 w Open) więc bez ostrego finiszu wjeżdżamy na metę...

ufff. Koniec, finito, the end, chcę pić!!
Podchodzą do mnie wyluzowani Roman z Magdą popijając colę w puszcze, pytają się jak było... Myślałem, że im te puszki zabiorę i gdzieś szybko - zanim mnie złapią - wypiję :D
Niedługo po mnie wpada Mateusz, równie zmęczony.
Na gorąco dzielimy się wrażeniami; jak się okazuje spokój Romka spowodowany jest pierwszym miejscem w generalce, więc jak zwykle wszystko pod kontrolą ;)
Jeszcze szybko posiłek regeneracyjny (byłem tak zmęczony, że miałem problem z utrzymaniem łyżki), chwila odpoczynku i w drogę powrotną...

Wyniki:
M3 1/9
Open: 6/60 ze stratą do Romka 16min:29s (ach ten bidon!)

Organizacyjnie było bez większych zastrzeżeń.
Może zabrakło policjanta, który by wstrzymywał na chwilę ruch kiedy grupy wpadały do Wolina, 2 razy jechałem i 2 razy totalna partyzantka z wymuszaniem przejazdu...
W bufecie były kartony bułek, ale na mecie tylko batony i banany których już nie mogłem w siebie wpychać. Żurek oczywiście dobry tylko mało... Przydała się bułka z Wolina ;)
Zabrakło miejsca aby gdzieś się opłukać, na twarzy każdy miał zaschniętą sól no i coś kupić do jedzenia (nie słodkie)... ale to tylko moje skromne 3 grosze i organizator nie musi brać ich pod uwagę.

na trasie zjadłem: 3 żelki (najlepsze jakie jadłem) Isostara, 2 banany, 2 batoniki
wypiłem: 2 bidony (małe) wody, w domu do wieczora wlałem w siebie jeszcze 4 litry różnych płynów.

Następnego dnia pognałem po puchar (już drugi - Romek idziemy równo :D ), tam z resztą bandy porobiliśmy sobie foty, była kupa śmiechu i zabawy. Musiałem się jednak wcześnie zawijać, więc nie wiem na czym się skończyło. ;)

ekipa ze Szczecina © James77


Niestety licznik nawalił i straciłem dane z 3/4 trasy, mam tylko dane statystyczne.

strona organizatora: maraton
strona do wyników (były na żywo): wyniki

<iframe src="" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>