Dzisiaj spokojne kręcenie bez gonienia. W końcu można porozglądać się nieco po okolicy. W Blankensee wypłoszyłem z krzaków sarnę i pooglądałem sobie jak biegnie przez pola. W Mierzynie ignorant, któremu nie chciało się szyb oskrobać wyjeżdżając z Kokosowej zajechał mi scieżkę rowerową, zmuszając do gwałtownego hamowania - klasyka gatunku. W sumie fajnie, że już piątek :)
Dziś prawdziwie bezwietrzna pogoda, 6 stopni, sucho i jasno (od 5:30 zaczyna świtać), co sprawiło, że mimo uczucia zmęczenia wykręciłem rekordowy czas. Na razie nieoficjalny - z licznika, do potwierdzenia na gepeesie po pracy. Podjazdy 1 i 2 po 26-7km/h, na trasie miejscami luźniej kręciłem (krótki odpoczynek) więc jeszcze jest trochę do urwania. Zauważyłem, że zysk czasowy w stosunku do zimowych jazd jest głównie na zakrętach, wtedy mocno zwalniałem teraz wchodzę w nie bez hamulców. "Bociany" w Blankesee to chyba czaple siwe dziś się im dłużej przyjrzałem :) Wracając do Linken trafiłem na niemiecką drogówkę, gdzie panowie schowali samochód na polanie (tej poniżej drogi) a na tle drzewa postawili fotoradar. Dodatkowo zamaskowany był brązowym okryciem - sam go ledwo zauważyłem, dla kierowców niewidoczny.
jest rekord :)
p.s. pozdrowienia dla kolarza z teamu saxo bank ;)
Drugi raz w tym tygodniu wykręcam najlepszy życiowy czas okrążenia. Albo wiatr mi tak pomaga (podjazdy 1 i 2 po 28km/h), albo nauczyłem się lepiej rozkładać siły (na tej trasie), albo jest cieplej i nic mi już nie marznie więc sprawność lepsza. Istnieje jeszcze cień nadzei, że jednak jestem trochę silniejszy i pojawiają się pierwsze efekty... i tego się będę trzymał :)
Nadal wieje umiarkowany wiatr płn.zach. Do Blankensee mam dodatkową atrakcję, za to po skręcie na Bismark prędkość ładnie rośnie. Podjazd do tablicy "Dobra" na piekących udach, podjazd 1 i 2 po 29km/h (z wiatrem niestety). Nisko nad polami obserwowałem kołujące 2 bociany - ładny widok.
Wieczorem 1h luźnego biegu wzdłuż krajówki (tylko tam jest ciągły chodnik przez wszystkie wsie). 9km - półmetek Mac w Lubieszynie. Trochę dziwny wykres pulsu wyszedł (zmieniał się na początku i końcu skokami o 3-7BPM), ogólnie dosyć płaski w okolicach 130BPM.
szybkie kółko wyszło, a myślałem że po wczorajszym nie będę miał siły... podjazdy 1 i 2 po 30km/h (szkoda, że z wiatrem). Do tego jeszcze mżawka nie pomagała, no ale nie w takich warunkach się jeździło ;) Fajnie, że o 6 zaczyna robić się jasno, miałem dość już jeżdżenia po nocach. Waga 87kg i nie chce spaść. Do Gryfa jeszcze (tylko?) 6 tygodni, więc powinienem nadddatek spalić. Od dziś koniec z drożdżówkami, macami i innym g...m (do Gryfa :D). Chciałbym jeszcze 2 razy w tygodniu po godzinie pobiegać żeby trochę góra popracowała no i ze 2-3 objazdy trasy zrobić. Nie wiem tylko kiedy zrobię gruntowny serwis roweru, wszelkie naprawy są tylko doraźne...
nie, nie z mastersami (chociaż się mijaliśmy), tylko samotne kręcenie podjazdów na Miodowej. 5x pętla tramwajowa - Gubałówka Powrót przez Dobrą do Blankensee i Linken gdzie jechałem z wiatrem. Słoneczna pogoda wyciągnęła pełno ludzi (nie tylko na rowerach), na każdym okrążeniu Miodowej mijałem kilku różnych rowerzystów. Ogólnie miło się ujechałem. Zrobiłem tylko klasyczny błąd zbyt rzadkiego popijania i na 50kaemie zaschło mi w gardle (pół bidonu jeszcze było). Nie zabrałem jeszcze czujnika tętna, więc skupiałem się na technice podjeżdżania i zjeżdżania.
wracając przez Niemcy uwieczniłem wiosenną pogodę (w zimie będzie co wspominać)
Chciałem sobie pojechać do lasu, ale okazało się że rower jest niesprawny i w 30 minut go nie naprawię. Wybrałem więc szosę i pojechałem na lekko zmodyfikowaną pętlę dobieszczańską. Przy dojeździe na Głębokie minąłem wczorajszych mastersów (mijaliśmy się powtórnie po niemieckiej stronie), a przy granicy spotkałem grupę z Rowerowego Szczecina na wycieczce do Zoo w Ueckermunde.
Lubię przejeżdżać przez to przejście, po którym nagle tyłek przestaje boleć od wstrząsów.
Wracając jechałem pod wiatr, co mnie bardzo męczyło, w Bismark pojechałem sobie na moją pętelkę co by chociaż na trochę zmienić kierunek. Powrót do kraju bywa bolesny:
Chciałem dokręcić do 100km, ale wiatr mnie zniechęcił i wróciłem do domu. W tym tygoniu planuję tylko rolki - i to luźne kręcenie, jestem trochę zmęczony.
Po ostatniej niedzieli chodziłem trochę zmęczony i bez ochoty na jakiś większy wysiłek. Planowałem nawet... aż zadzwonił Paweł i wyciągnął mnie na szosę, Adam jeszcze skonkretyzował co i z kim i o 10:00 byłem na Głebokim. Roman przedstawił plan, abyśmy podczepili się do mastersów trenujących o tej porze i pojechali z nimi... Zapowiadało się b. ciekawie.
Po wszystkim naszło mnie kilka prostych refleksji: Samotnie jeździć lubię. W kilka osób też fajnie, kaemy lecą, prędkość większa... A z 20stoma rasowymi szosowcami, prędkościami powyżej 30 i dystansem 100km? Zajebiście :)
Nawet w maratonach rzadko trafiałem na jakieś większe "pociągi" (max 6-8osób), więc taka grupa robiła wrażenie. Początek był spokojny, przejechaliśmy fajnym skrótem przez wiochy niemieckie i wyjechaliśmy przed Locknitz. Kierunek północ - do Rieth, gdzie był nawrót, po czym na krzyżówce do Dobieszczyna odłączyłem się i pojechałem dalej na południe. W sumie to jazda była spokojna, banana na twarzy robiła mi za to prędkość - stale powyżej 30, właśnie z taką bardzo przyjemnie się jedzie. Poza tym można było poćwiczyć jazdę w peletonie, zmiany, przetasowania, ogólnie atmosfera była przyjazna.
Z ciekawszych momentów było gonienie grupy kiedy z Pawłem zatrzymaliśmy się na "szybki sik". 7 minut zajęło nam dogonienie reszty, to wtedy osiągnąłem Vmax i Hrmax :).