Budzik...piąty już...ciemno jeszcze... Schodzę na dół zrobić kawę. Sprawdzam po drodze twardość opony, którą wczoraj łatałem...miękka..."no żesz k$#@ mać" - myślę. Nie no, ćwiczyć biceps o 5 rano...n-i-e-d-a-r-a-d-y. Wracam do łóżka i zakopuję się pod kołdrą... Spaaaać...
Po wczorajszym sukcesie w ćwiczeniu "żwawszej" bazy, dzisiaj również rozpaliłem ogień pod siodełkiem. Uzyskany czas przejazdu to 1:50 na 50km i to razem z miastem. Lubię to wściekłe wycie opon i przelatujący przed oczami krajobraz...
Baza z chłopakami z Major...a nie - tym razem w realu. Ustawka z najprawdziwszym Mateuszem, równie żywym Bartkiem oraz - jako support - Piotrem i Tomkiem.
Jeżeli ktoś liczył na bazę to się zawiódł. Jeżeli ktoś liczył na turystykę to się zawiódł. Jak ktoś liczył na tempo szosowe, tętna pod hrmax, zapiek w mięśniach to dostał co chciał.
Był czad, walka z wiatrem i płuca na wierzchu. Support chyba nie spodziewał się z kim jedzie bo po 30min zakończył występ i dalej jechaliśmy w trójkę dając odpór wiatrowi z południa. W Radewitz odbył się krótki postój przy opuszczonym dworku szlacheckim (cel - hyhy - wycieczki) i powrót z bocznym i tylnym wiatrem. Za Ladenthin - gdzie pożegnaliśmy Bartka - do nóg Mateusza dotarły chyba węglowodany z kanapki w R... bo takiego speeda dostał, że mu ledwo fullem koło trzymałem. Do samej granicy w Lubieszynie było pod czwórkę z przodu...
Zajefajna ustawka. Przyjechałem wydojony i gdyby nie szybki banan to bym padł. :-)
Zdjęcie wzięte z Panoramio od użytkownika Janusz T. z powodu braku umiejętności obsługi własnego telefonu:
Wpisany dystans jest razem z dojazdem - na oko (czas też).
Po setkach saren spotykanych na niemeckich polach w końcu minąłem jelenia. Biegł równolegle do drogi w bezpiecznej odległości i patrzył na mnie... Potężne zwierzę, miał fajne poroże, widać było siłę a jednocześnie lekkość z jaką się poruszał.
To była jazda z "rowerem wsród zwierząt" (bo sarny też spotkałem).
Złapałem złodzieja. Watów. To był klocek hamuclowy. Tarł sobie stale o tarczę, a ja w tym czasie wylewałem kolejne litry potu próbując utrzymać moją prędkość przelotową. Złodziej złapany, ukarany. :)
Pewien znany bloger twierdzi, że oklepane trasy są be i w ogóle trzeba mieć ciasny umysł żeby po nich stale jeździć - zmieniłem wieczorną trasę - w ramach poszerzania horyzontów - i wracam przez miejski cmentarz. Po zachodzie słońca nawet jest fajny klimat (czyżby miał rację? ;) ).
Stabilnie jest za to z pogodą, od kilku dni rano jest 2 st. na plusie mimo tego, że Norwegom z obliczeń wychodzi inaczej.
Już myślałem, że nic ciekawego rano się nie zdarzy...a tymczasem w Grzepnicy koń przeszedł mi przed rowerem...później drugi... Jak się rozglądnąłem co się dzieje, to okazało się, że po bocznej uliczce bezładnie spaceruje sobie jeszcze z 10 sztuk. Chyba właściciel jeszcze spał, bo nie widziałem nikogo kto by je łapał (ok 6:40).
A propos wstawania; sam bym dzisiaj zaspał więc w ekspresowym tempie wyekspediowałem się na rower. Założę się, że poduszka jeszcze była ciepła, kiedy wdychałem ranne, "rześkie" powietrze. :)
Idąc za ciosem ustanawiania rekordów osobistych, pobiegłem dzisiaj rozpoznawczo - co ja mogę na tych nogach zrobić.
Na początek 17km, tak aby nie przesadzić. Koniecznie muszę biegać w środku tygodnia, czekam tylko na dłuższy dzień.
Dzisiejsze tempo oscylowało wokół 4:55 km/min - co uważam za niezłe. Brak bólu czy jakiś skurczów. Otarłem tylko lekko stopy. Oddech na 3 kroki (3 wdech, 3 wydech).