Ledwo wstałem, dopiero kawa mnie rozbudziła. Cały tydzień miał wilgotne poranki i szosa jest ubłocona. Czeka mnie kolejne czyszczenie i regulacja przed sobotnim "najazdem". Jutro za to zapowadają prawdziwie wiosenną pogodę. Będzie super. :)
nareszcie... +6 i jasno przed szóstą... Dzisiaj fajna jazda była; przegoniłem kilka saren, pozdrowiłem czaplę a za ogrodem domu przywitałem dzika... W sobotę szykuje się większy koksowy wypad do NRD, więc pora zbierać siły...
Pod koniec dnia wskoczyłem na szosę pociąć niemiecki asfalt. Tym razem zrobiłem drobną modyfikację swojej pętli i z Bismark pojechałem do Ramin. Nowa droga ze ścieżką rowerową do Linken jest genialna, muszę częściej tam jeździć. Generalnie lubię te niemieckie wiochy, lubię sobie pooglądać te czyste, zadbane gospodarstwa, lubię sobie poużywać dobrych dróg, z minimalnym ruchem... I w ogóle pojeździć tam bezstresowo... czysty relaks :)
Przed śniadaniem wyskoczyłem na szybką pętlę rozruszać trochę kości. Udało się spalić jedno ciastko i kawałek szynki. Zostały jeszcze 2 torty, ryby, ziemniaki, wędliny, sałatki, piwo, jaja...
-4... Mam nadzieję, że ostatni raz tej wiosny odmroziłem sobie dłonie. Przegoniłem za to stadko saren na niemieckich polach. Jeżdżę na mocniejszym niż zwykle przełożeniu i większe podjazdy pokonuję na stojąco co by się poruszać na rowerze.
Powróciłem do porannych jazd, bo jak mam wieczorem wejść na rower to mam milion wymówek co mam jeszcze do zrobienia. W łikend szosę dokładnie wyczyściłem, ale po dzisiejszej jeździe to już bez znaczenia... Połowa trasy raczej lekko, bo dopóki nie rozgrzałem nóg to czułem ścięgna. Trochę się obawiałem czy to nie jakaś kontuzja, ale później przeszło i noga podawała. Podjazdy 1 i 2 po 30km/h - nie mogłem sobie odmówić - w końcu zaczynam się do nich przyzwyczajać i traktować je jak płaski odcinek bez myśli, że "jeszcze to i w domu" (inna sprawa, że to nie żadne podjazdy tylko małe wzniesienia, ale tylko tyle jest na mojej porannej trasie). Ogólnie przerwa dobrze mi zrobiła, czuję że odpocząłem.
Dzisiaj miało być luźno i spokojnie, ale silny zachodni wiatr skutecznie mnie zatrzymywał. Miałem się nie wysilać, a zmagałem się z wiatrem, nogi po tygodniu mocniejszych jazd mocno zmęczone... No i stało się... w Buku... myślałem, że zejdę z roweru i usiądę obok. Brak mocy i chęci do wysiłku. Nogi "puste", nie mam czym depnąć. Turlałem się zaledwie. Jakoś pokonałem "mega" podjazd i za Bukiem już lekko z górki rozpędziłem się do szalonych 25km/h :). Dawno tego stanu nie miałem, chyba jutro odpoczynek...
Po wczorajszym pędzie miałem ochotę na regeneracyjną jazdę. Prawie się udało, aż zacząłem spotykać sarny... Jakaś samotna mignęła, dalej 4 bryknęły przez drogę ( o świcie mocno świecą im białe zadki :)... Została jedna niezdecydowana, machnąłem jej ręką i chyba spłoszyłem bo zaczęła biec do lasu akurat tego do którego ja też jechałem. :) Depnąłem do 40 i tak równolegle biegliśmy/jechaliśmy (ona po polu/ja asfaltem). Sprint trwał kilkanaście sekund, ale się nie dałem i "metę" przekroczyliśmy wspólnie. :) Dalej bez przygód już spokojnie wróciłem do domu.