Miało być lekkie turlanie, ale nie mogłem sobie odpuścić tej świetnej pogody. Po wczorajszym "wyssaniu" energii z organizmu myślałem, że nie będę miał siły do mocniejszej jazdy, ale niedzielny obiad napełnił bak i dzisiaj chciało się jechać. :)
No jak o 6 rano mam 8 stopni, to już jest lato. W kąt poszły zimowe eSPeDy, neopreny, grube nogawki, termo... Nawet buffa nie wziąłem. Lżejsze ubranie to i kręcić się chce. Od razu średnia skoczyła z 27 na 31. Czysta przyjemność. :)
Miesiąc rewolucji minął, czas podsumować co mi wyszło: waga: 80,4kg (1go kwietnia było 83,7) tłuszcz: 12,9% (tu było 15%) Czyli ok. 1kg/tydz co jest bardzo dobrym tempem, nie grożącym efektem jojo (oczywiście dalej robiąc to co robię). Już pierwsze dni pokazały, że dieta była za mała i groziło mi odcięcie, wystarczyło wtedy zwiększyć porcje do takiego poziomu, żeby do kolejnego posiłku czuć było lekkie ssanie w żołądku (a nie wielki głód). Tym sposobem chudło się lekko a mi nie brakowało energii na treningach. Nie wyszły wieczorne ćwiczenia, trochę szkoda, bo mógłbym już coś poczuć. A tak...mam plan na maj. :) Ponieważ wagę 80kg i 10% tłuszczu chcę mieć na BBt...więc mam jeszcze trzy miesiące do wykonania planu. Podstawy mam, kierunek jest właściwy. Już widać, że przy 10% fatu waga będzie poniżej 80...ciekawe jak będę wyglądał, żonka już widzi różnicę (in plus). :) Z pozytywnych rzeczy odchudzania...lepiej być szczupłym niż grubym. I to jest potwierdzone info. :)
Aktywność: Jazda w pierwszych promieniach słońca zawsze nakręca mnie na więcej. 50km to ranne optimum aby być pozytywnie nastawionym na cały dzień.
Dieta: Jak to jest, że kobiety potrafią z niczego zrobić świetnie smakujące kanapki i do tego ładnie to wszystko udekorować. Nawet o 5 rano. :) Ja bym się tą rzodkiewką, czy posypanym pieprzem na pomidorze nie pier%$#ił. Wiem, jestem żywieniowym jaskiniowcem. Ale te drobne rzeczy dodają życiu uroku:
Aktywność: Przedpracowe, słoneczne 50km. Chociaż było 2 stopnie i jechałem w zimowym ubraniu to było miło. Szczególnie jak obok mnie lądował ptasi ultras - bociek. :) Dieta: po takiej jeździe, drugie śniadanie robię królewskie. Oczywiście z tego co wziąłem do pracy na cały dzień jedzenia. :)
Aktywność: Niedzielny rytuał - 100km gdzieś po Niemcach. Nawet dobrze szło, chociaż zmarzłem w stopy. Rower tylko trochę przygotowany do sezonu, ale można już na nim jechać. Dieta: Łikend masakruje dietę. Tzn. godziny posiłków, i jednak trochę więcej wtedy jem. Niedzielny test czy dobrze idzie, czyli pomiary: waga: 80,9kg (-1 od niedzieli) tłuszcz 14,3% (-0,4 od niedzieli) Tendencja spadkowa, po kg/tydz, czyli idealnie.
"Moje" poranki. Jak miło odświeżyć sobie pamięć (bo trasa zjechana do ostatniego kamyczka). Fajnie, że już się jedzie za dnia, że nie ma mrozu, jest sucho. Tylko ten wiatr, przez połowę trasy wmordewind. Mam nadzieję, że ta pogoda utrzyma się do soboty...
Rapha jest moją inspiracją, widzę ją coraz wyraźniej, jest ode mnie w odległości zaledwie 156km. 1 dzień.
No nareszcie idzie zima. -3 i dalej ten cholerny wiatr. Dołożyłem cienkie rękawiczki pod zimowe i najgrubsze neopreny na buty. Pod kurtkę - trzecią warstwę - koszulkę rowerową. Woda w bidonie zamarzła przy ustniku. Czyli nic nowego.
Taka sytuacja: Kiedy rozpędzałem się do 40, woda z przedniego koła dolatywała do twarzy, co przy dłuższej takiej jeździe robi milion piegów godnych uwalonego rowero-maczo. Mi jednak nie pasuje do końca taka stylizacja, więc przy tej prędkości próbowałem unikać tego mokrego ostrzału przechylając rower w jedną a siebie w druga stronę... Zresztą później zaczęło mocno padać i całe to wyginanie %$j strzelił. No cóż...zima. :)