W Locknitz przy kamiennym kocie jedząc kolarskie śniadanie już nie miałem ochoty na dalszą jazdę. Dawno tak się nie cieszyłem, kiedy w domu zsiadłem z roweru...
Ślad wyrysowany, bo gdzieś wcisnąłem stop i wcięło 30 min. jazdy (czasu też nie znam).
...go złożyłem. Trwało to kilka miesięcy, trochę błędnych zakupów, przekopywania for, katalogów i liczenia na co mogę sobie pozwolić. A wiadomo, że nic tak nie cieszy jak nowy gadżet do roweru... W moim przypadku była to rama (kółka dostałem na gwiazdkę).
Rama z widelcem z karbonu, kółka - stożki 42mm - hybryda, kilka drobiazgów nowych, osprzęt przełożyłem z ś.p. Radona (+nowy łańcuch).
Dzisiaj nastał TEN dzień, kiedy w miarę wszystko poustawiałem i w końcu mogłem się przejechać na plastikowym rowerku. :)
Wrażenia... świeżo po przesiadce z MTB to na tym czułem się jak młody bóg...w końcu szybka, cicha jazda. Dzisiaj wiał mocny wiatr i faktycznie czuć, jak przednie koło reaguje na wiatr - na początku trochę mną rzucało, ale później dało się prowadzić. Mam jeszcze drobne problemy z ustawieniem napędu, ale to już szczegół (chociaż kaseta raczej do wymiany).
Do tej wycieczki przygotowywałem się kilka dni... Szukałem czegoś na setkę... i trafił się Jatznick (Jasiennik dla narodowców). Rano: SSSR (Standardowy Szybki Serwis Roweru) SPdW (Standardowe Przygotowanie do Wycieczki) i w drogę na SW (Standardową Wycieczkę)
Wiosna napiera od Szczecina, startowałem ok. 8:30 przy -5st, ale już w pełnym słońcu:
Cieszyłem oko czystym niebem, pod ubraniem robiło się ciepło od słońca czułem się... wiosennie :) Mniej więcej do 40go kilometra trasa prowadziła znanymi asfaltami, nowość zaczęła w okolicach Pasewalku (Pozdawilk dla ....ców). Droga skręca w las i zaczyna być terenowo i śniegowo:
W lesie trafiam na ciekawą tablicę informującą o rodzajach śladów zwierząt. Akurat można było nowo nabytą wiedzę sprawdzić w praktyce, gdyż wszelkich śladów było od groma...
Tu powinienem wkleić stare zdjęcie, które oczywiście znalazłem w sieci przy planowaniu, jednak teraz nie mogę znaleźć... (do uzupełnienia)
Cegielnia była całkiem spora (XIXw.) ale do teraz zostało tylko to i parę budynków gospodarczych. Robię popas, na którym jem starą bułkę znalezioną gdzieś w domu i lekko rozkładającego się banana, ale za to popijam gorącą herbatą z miodem (dzisiejszą :D).
Drugi punkt wycieczki zakładał dotarcie do wyrobiska z którego pozyskiwano materiał. Ślad prowadził kilka kilometrów w las. Okazało się, że trasa jest nieprzejezdna i chyba z pół godziny prowadziłem rower po dziewiczym śniegu, do tego błądziłem po lesie.
Trafiłem oczywiście, ale zdjęcie jest tylko z trasy bo wyrobisko jest zarośnięte:
Buff moim przyjacielem jest. Słońce świeci, ale wieje zimny wiatr. Idealne ubranie na taką pogodę. Z Jatznicka jadę do Pasewalku, gdzie mam trzeci punkt wycieczki - banan na starówce.
Kolega trochę speszony, więc 2 łyki isostara i dalej zaginam do domu. Jestem trochę po 14. Rower ubłocony leśnymi odcinkami (w ogóle wymaga gruntownego serwisu pozimowego), ja zadowolony z miłego sobotniego przedpołudnia.
W całym kraju pogoda lipna...a w Szczecinie da się jechać :)
No to kontynuacja śniadań w terenie na terytorium wroga... tym razem na celownik: Pasewalk.
Rano ładowanie plecaka, gps, aparat, empetri i w drogę (ok. 9:00, za oknem 1st Wiatr dzisiaj wiał ze wschodu, co by tłumaczyło ciągłą trójkę bez większego wysiłku. Do tego równe drogi pośród pól i wsi "nie przeszkadzały" w jeździe:
Więcej się na zatrzymywałem (w końcu to krótki dystans), mijałem kolejne - zadbane - niemieckie wioski (miła odmiana od tych zjechanych przy samej granicy, chociaż też ładnych). 40km dalej jestem u celu. Pasewalk to zwykła mieścina NRDowska z osiedlami z wielkiej płyty, zadbana trochę bardziej niż nasze miasteczka. Byłem tam wiele razy, ale dopiero teraz pojechałem tam jako celu podróży. Pobłądziłem po mieście, obczaiłem opisywane w necie średniowieczne kościoły, mury i wieże (nie jest to mój konik, więc tylko odnotowuję w pamięci - są). Dla ciekawych, szukających inspiracji itp... trochę fot:
Chwilę odsapnąłem, nacieszyłem się spokojem i ciszą (w centrum) i pora ruszać, bo zimno jednak się robi... Nie pamiętałem dokładnie jak zaplanowałem ślad, czasem coś mnie zaskakiwało. W drodze do... Sekelpfuhl (w sumie nie wiem kiedy to przejechałem - brak danych):
Ciekawe zestawienie starej linii napowietrznej z farmami wiatrowymi
Od Pasewalku jechałem stale z zimnym wmordewindwem, męczyłem się okrutnie. Po wielu ciężkich oddechach dojeżdżam do Loecknitz. Tu robię ostatni popas (banan), piję resztki herbaty (jeszcze ciepła) i...robię zdjęcie kotu (gdyż być w Loecknitz i nie widzieć kota to jak być w Szczecinie i nie wiedzieć Wałów Chrobrego ;)
Posiedziałem sobie trochę z nadzieją spotkania szosowych kolegów, ale pojechali chyba gdzie indziej, bo tylko niemieckie babcie śmigały... W planach miałem jeszcze objechanie terenów Arka, ale za Ladenthin dałem sobie spokój. Została mi godzina czasu, a trasy było na 35km do domu. Do tego wmordewnid i zmęczenie... Innym razem będzie okazja.
Teraz odpoczynek.
p.s. W Pasewalku na rynku znalazłem fajny kebabbar z miejscem na świeżym powietrzu. Jak będzie ciepło to Was tam zaciągnę... ;)
Do Ueckermunde chciałem już dawno pojechać. Ładne miasteczko leżące w zasięgu szybkiej wycieczki kusiło od zeszłego sezonu...
Ta sobota wypadła idealnie: żonkę wezwali do pracy, pogoda wspaniała... Miałem 8 godzin do zagospodarowania - tylko Ueckermunde:)
Dzień wcześniej przygotowałem rower. Rano spakowałem prowiant, plecak, założyłem ogrzewacze na stopy i ręce... i o 6:30 pognałem zdobywać nowe tereny. :) Do celu jechałem szlakiem rowerowym Odra-Nysa, wjechałem na niego w Loecknitz i dalej - już po znakach - dojechałem do Ueckermunde.
W pierwszej godzinie temperatura oscylowała wokół 1go stopnia. Ręce mi zmarzły i pojawił się ból (rękawice jesienne + cienkie), ogrzewacze dawały ciepło tylko w miejscu styku z dłonią, końce palców były bez czucia... Na szczęście później temperatura się podniosła i już od drugiej godziniy problem znikł (było ciepło do końca, nogi zresztą też - tu full wypas).
Energia mnie rozpierała, drogi puste... Do tego jechać po czymś takim...
Tak dojechałem do Hintersee, gdzie dalej już drogą szutrową skierowałem się do Rieth. W Ludwigshof wyczaiłem punkt widokowy, na którym nastąpił drugi posiłek poranny (ok godz. 9):
Fajne widoki ale zdjęcia nie zrobiłem - aparat nie robi panoramy. Warto tam pojechać, chociażby dla tego widoku i spokoju jaki wokół panuje (zalecane MTB). Również w tej wsi trafiłem na zjazd miłośników koni. Stało ok. 10 samochodów z załadowanymi przyczepkami. W sumie - koni było pełno. :)
Nawierzchnia stale była dobrej jakości, wiatr nie przeszkadzał, słońca było pełno i do tego było mi ciepło... Po drodze trafiałem na takie ciekawostki:
Przystań w Rieth tym razem odpuszczam, będę tam jeszcze nie raz. Kieruję się od razu do celu. W końcu docieram na plażę, gdzie można spotkać sobotnich spacerowiczów. Trochę dalej jest falochron, na który można wjechać:
Wiem, że pod słońce, ale chciałem uwiecznić rozbłyski wody (i tak ledwo widoczne).
Jestem już blisko. Ogólnie to zwykłe miasto ,jedyną atrakcją jest Stare Miasto (no i może ta plaża), jest tam również luksusowa marina z apartamentami - ale na wjeździe jest tablica, że teren prywatny, więc dalej się nie pchałem.
Przekraczam zabytkowy most i po chwili pojawiają się pięknie odrestaurowane domy. Cała starówka ma klimat, tętni życiem i jest sporo ludzi.
Wybiło południe, na liczniku 100km...odpocząłem - trzeba wracać. Ustawiłem energetyzującą muzę i - już bez fantazji - pognałem główną ulicą do domu (ruch był znikomy). W Glashute opróżniam plecak z ostatniego batona i puszki coli. Czuję w nogach dystans, więc ostatni postój dobrze mi zrobił.
W domu pojawiłem się o 14:40. Akurat miałem czas na ogarnięcie się i zrobienie obiadu dla wracającej z pracy żonki. :) Świetnie, lubię takie zgranie. Podsumowując: fajna wycieczka, ładny dystans, piękna pogoda no i w końcu dużo zieleni i słońca...
Coś nie tak tylko z licznikiem; raz, że nie mogłem wgrać zaplanowanej trasy, to wcięło mi ślad przy odczycie i mapkę rysowałem ręcznie. Licznik pokazał 161km, wg gpsies jest 145... chyba źle oznaczyłem leśny odcinek Rieth-Warsin. Czas wpisałem samej jazdy.
Propozycja: Co byście powiedzieli na wspólną fotę na tej ławce?
Jeszcze moje zabawy z kamerką (edycja to jednak masakra):
...ze snu zimowego. Ale widzę, że za wcześnie coś. Cóż, koniec nic nie robienia, choróbsko pokonane, nowy bęc wyhodowany... no nie mam więcej wymówek, trza się było ruszyć.
Kiedy umierałem na zapalenie gardła, jednym zdrowym okiem i ostałym zdrowym palcem zamówiłem sobie termiczny bidon i chemiczne ogrzewacze stóp i rąk... Dzisiaj pogoda za oknem na -2, więc idealne warunki na test nowych zabawek (ach te gadżety - co ja bym bez nich robił? ;))
Wymyśliłem sobie, że napiję się gorącej herbaty z miodem na polanie widokowej nad jeziorem Szmaragdowym.
Po drodze stanąłem na mały łyk - z ciekawości, czy w ogóle dowiozę trochę ciepła...
Ten delikatny podjazd jest cały pokryty lodem i gdyby nie kolce w przednim kole to bym tu zbierał zęby. Tylne koło ciągle buksowało i trzeba było się nieźle namęczyć aby dojechać na szczyt. Zjeżdżać się nie odważyłem. Jeszcze się nie nacieszyłem życiem, aby je głupio kończyć na drzewie...
Na polance (ok. 2 godzina jazdy), popijam parę łyków, ale że trochę tłoku było, to się nie wygłupiałem z pozowaniem z bidonem w jednej i aparatem w drugiej ręce :D AAA, a herba mocno ciepła, trzeba było małymi łykami pić. Natychmiast poczułem miłe ciepło w brzuchu. Tu trzeba wspommnieć o ogrzewaczach: po dwóch godzinach spokojnej jazdy, ręce i stopy były całkowicie ciepłe. Miałem uczucie jakbym stał na ogrzewanej podłodze, a wnętrze rękawiczek było miejscowo ciepłe.
Pobłądziłem sobie lekko po lesie. Mijałem sporo kijkarzy,narciarzy i biegaczy(rowerów nie było). Na słynnym rozwidleniu fota (słynne, bo trenują tu koksy):
Po czym zjazd moim ulubionym żółtym szlakiem aż na sam dół do Klęskowa. Tu się dopiero miło i przyjemnie jechało. Cały szlak jest gładki i w miarę równy. Najbardziej przypomina letnie warunki, reszta szlaków to mniej lub bardziej ubity śnieg. Na rower trochę hardkorowo, bo ciągle się zakopywałem.
Na koniec powrót do cywilizacji i pamiątkowa fota najnowszego wjazdu do Szczecina:
Scieżki rowerowe też są, ale zasypane ofkors, więc zostaje i tak ulica.
Trochę dalej niespodzianka - łapię gumę :/ Na szczęście tym razem miałem zapasową dętkę, więc bez większych trudności zmieniam i jakoś pompuję (pod koniec straciłem czucie w palcach i robiłem wszystko "na oko").
Po prawie czterech godzinach docieram do domu lekko zmęczony, ale z odpowiednią ilością endorfin w organizmie. Bidon się sprawdził, ocieplacze na tak długo zapewniają komfort niemal domowej temperatury (wg. producenta grzeją 6godzin), było przyjemmnie.
Nazbierało się parę płyt do odsłuchania... A najfajniej się słucha pedałując przed siebie. Rano powrzucałem wszystko do mp3, spryskałem wd40 przerzutki bo były zaklejone solą z piaskiem i "zastygły". Żonka zrobiła kanapki z miodem po czym pojechałem posłuchać na co teraz wydaję pieniądze :)
Pogoda za oknem w sam raz - brak śniegu, znikomy wiatr, raptem -1... musiało być fajnie...
Po wjeździe na tereny bogatszych kolegów - nie tylko rowerowych - pierwsze co...to zaczęło mocniej wiać, wszędzie był śnieg, a do tego zaczął jeszcze padać nowy...
Dalej nie dało się jechać, droga robiona była gąsienicami sprzętu budowlanego. W tych warunkach szkoda było czasu na przecieranie szlaku. Tym bardziej, że wiedziałem gdzie wyjadę.
Z całkiem niezłej drogi Tantow - Hohenreinkendorf (połamałem palce pisząc to) gps prowadził mnie do Mescherin przez Geesow, drogą brukowaną, żwirową, betonową a nawet asfaltową... Do tego ciągle jechałem w padającym śniegu, po śniegu i z wiatrem w twarz...
Tu krótki odpoczynek, kanapka z miodem no i fotka :) Dalej przejazd przez - słynny z długiej budowy - most na polską stronę do Gryfina, gdzie na Orlenie zjadłem ciepły posiłek. Tu czas zaczął mnie trochę gonić, więc skróciłem maksymalnie dystans i krajówką pognałem do domu...
Jak widać na zdjęciach - w kraju naszym pięknym - śniegu nie ma, ale mrozik lekki jest. Ubranie się sprawdziło, palce stóp były mocno zimne, ale do "bulu" było daleko. :)
Nie wiem dlaczego, gpsies obciął początek, w Garminie jest wszystko.
Aaaa, a muza... trafiona, jakiś czas posiedzi w mp3.