Po dniu odpoczynku wracam kręcić dalej. Mokro, ale raczej ciepło. Miałem dziwne odczucie, że ledwo jadę jednak czas okazał się normalny. Musiał to być zachodni wmordewind.
p.s.1. szybki serwis w łikend: łatanie dętki (powietrze zeszło w nocy), serwis hamulca (czyszczenie i wymiana płynu), czyszczenie napędu i sterów. Jeszcze pora na zawieszenie, bo zaczynają puszczać uszczelki... znowu olej :/
Mgła i duża wilgoć skutecznie ograniczały mi widoczność do kilkunastu metrow. W Dobrej (na długiej prostej) minął mnie gość, który nie raczył wyłączyć świateł drogowych, przez co zobaczyłem mroczki(-ów)...
Zestaw ubraniowy idealnie "zadziałał" na godzinę w 3st. Teraz w końcu wiem, że jest dobry od -5 do 5 (ale na mały wiatr).
Liska spotkałem: wyszedł sobie z krzaków i spokojnie poszedł na pole, pełen luzik ;)
Pojawiają się pierwsze usterki roweru: zablokował się tłoczek w zacisku i klocek stale trze o tarczę, kulki w dolnym łożysku sterów zaczynają być kwadratowe, a linka przerzutki do wymiany (z pancerzem). Same brudne roboty...
Z innej beczki: skonstruowano coś takiego, co nazywa się Wireless Charging Card. W skrócie: ma to ładować bezprzewodowo telefon. Na razie technologia raczkuje ale za niedługo powstanie może coś na kształt hotspotu do ładowania (jakiś obszar przestrzeni np. 5m), gdzie będzie można postawić rower i naładować na raz akumulatory lampek, licznika, mp3, kamery, telefonu... bez odłączania tego wszystkiego i pamiętania co się kończy. Rano biorę rower i wszystko mam na 100%. Codziennie. To byłoby przydatne ;)
Zima dotarła do Szczecina, dobrze że bez śniegu a tylko mrozem. Wszystko białe, ulice czarne więc się dobrze jechało (zamarzła mi tylko linka do tylnej przerzutki - biegi zmieniały się po 3 sekundach). Jak -4 to ja na to: 2 długie termokoszulki i bluza i to się na godzinę sprawdza. Buff tym razem naciągnięty pod sam nos, bezpośredni głęboki wdech takiego powietrza zamraża wszystko od środka. Najsłabszym ogniwem jak zwykle są stopy (jadąc "grałem na pianinie" i dłonie nie zamarzły); 2 skarpety, ciepła wkładka, ochraniacze ledwo starczyły. Jak jutro będzie tak samo to wyciągam największe działa na mróz czyli najgrubsze neopreny jakie udało mi się dostać.
Nareszcie piątek - dzień bez samochodu. W planach jazda do pracy przez puszczę w okolicach Głębokiego i Gubałówki.
Termometr pokazywał 2 st. więc zamieniłem 2 pary letnich rękawiczek na jesienne + buff do ochrony szyi i uszu. Reszta jak wczoraj.
Wrażenia z nocnej jazdy po lesie... bezcenne. Dobrze znane szlaki nabierają nowych kształtów, a cienie rzucane przez drzewa i krzaki podsuwały na myśl wszystkie leśne sceny z horrorów oglądanych w dzieciństwie :)
Rękawice utrzymały temperaturę przez godzinę, najpierw było uczucie zimna, później ból, by jeszcze później ból minął i było już tylko błogie uczucie... braku czucia. Pierwsze odmrożenie dłoni w tym sezonie (stopy tylko zmarzły).
W lesie ślisko od liści, a piaszczyste odcinki zmrożone. Jednak w miarę sucho. Byłem ciekaw jakie zwierzęta wypatrzę. Były 2 myszki (jedna wdrapała się na drzewo), kot, sarna kiedy podjeżdżałem szutrem Miodową (ok. 10m przed rowerem) i jeszcze coś kiedy wjeżdżałem na polanę harcerską. Przebiegło środkiem, ale to było mignięcie i nie rozpoznałem bestii...
Przejechałem 90% zakładanej trasy. Ostatni odcinek jest na razie technicznie trudny, a zaczęło brakować mi czasu, no i czucia w dłoniach, więc jestem usprawiedliwiony.
Na 10st. włożyłem ocieplane wiatrochrony + góra jak wczoraj. Dobrze zrobiłem, bo mżawka skutecznie nasączała mi ubranie. Jesień pełną gębą - na ulicach (szczególnie tych wiejskich) leży dywan z liści, pada i za ciepło nie jest.
Uśmiałem się za to gdy dostałem "z liścia" mokrym liściem w twarz. Plusk jak na filmach :D
Pokonałem moje dwa podjazdy - stałe 32 przez cały czas - wiedziałem, że to kwestia motywacji...
Noce wciąż ciepłe, co skutkuje przyjemną jazdą rankiem. Na 12st biorę krótkie gacie + nogawki. Na górę trzy warstwy: długa koszula termo, zwykła rowerowa i bluza (po zgubieniu kg powinienem napisać spadochron :)) Jest w tym bardzo ciepło.
Jeszcze nie mogę pozbyć się tego specyficznego niepokoju na krajówce (brak pobocza), kiedy widzę że zbliżają się z tyłu światła samochodów. Kiedy są tuż za mną, wyglądają jakby jechały na mnie, jednak za każdym razem przejeżdżają 1-2m obok. Podświadomie czekam na tego jednego...
Rano 13st - wciąż ciepło. Na tyle, że pojechałem w 3/4 i było b. dobrze. Przejechałem zjazd do Blankensee i dopiero po rozkładzie dziur zorientowałem się, że jadę inaczej (o 6 do wschodu wciąż daleko - a między wsiami ciemno jak w d...). Straciłem kilka minut. Ale że to wciąż wdrażanie się - to strat nie odnotowano.
Hrmax przy podjeździe nr 1 (Lubieszyn - Dołuje). 50m przed metą (znak na szczycie) spuchłem (zadyszka), nogi nawet nie piekły. Utrzymanie tam 30 moim czołgiem jest na razie ponad moje siły (choć pewnie to kwestia większej motywacji)...
Miało padać - nie padało Miało być 6st - było 9... Ostatni raz przed urlopem (i całkowitym rozpasaniem) skoczyłem na moją pętelkę do Bismarck. Wiatr w końcu wyłączyli i jechało się lekko i przyjemnie.