Aktywność: 16km tuptania. Te 1,5h rano to mój czas tylko dla mnie. Poświęcam go na myślenie o 2BBt; rozwiązuję awarie, ubieram się na noc, na dzień, jem, walczę z bólem... słowem przygotowuję się psychicznie. I tak mi zlatuje 5, 10, 15km i o - jestem pod domem. :) Dieta: zmiana: jem podwójną kolację. Wpadnięcie w jakąś głodówkę to najgorsze co można zrobić odchudzając się. Organizm sam dopominał się o te brakujące kalorie. Nie żrę jak dziki - spokojnie, powoli tak żeby mózg zapamiętał, że jadł i nie męczył mnie już dzisiaj. :)
I przyjdzie ten moment kiedy będzie można stanąć obok:
Aktywność: 50km rowerem do pracy. Obecnie jest okres bardzo zmiennej temperatury. Jednego dnia o 6 rano będzie 10, następnego 1 i tak w kółko. Na razie jeżdżę w jesienno-zimowym zestawie ubrania. No i napęd się skończył. Przeskakujący łańcuch na najbardziej używanych biegach skutecznie wkurza. Przy okazji zamówiłem nowe klocki na tył bo hamulca nie mam od miesiąca. :)
Dieta: W porównaniu do pierwszego restrykcyjnego tygodnia - trzeci to prawdziwe rozpasanie. Jem po prostu większe porcje warzyw. Na trzecie śniadanie (taki pomost między śniadaniem a obiadem) do kefiru 2 jabłka lub inne owoce. Trochę męczy codzienne robienie tego wszystkiego w kuchni. Kiedyś to było maks 30min teraz grubo ponad godzinę + zmywanie garów. Nawet nie usiądę sobie po wszystkim z zimnym browarkiem w ręku, bo już jest późno i mam zakaz spożywania...
Aktywność: bieg w pięknym słońcu przy 7 stopniach. Cud, miód i orzeszki. Przebiegłem 16km. Dieta: 16sty dzień "wyrabiania" nowych nawyków. Już się przekonałem do śniadań, obiadów w pracy, nie podjadania, zabijania głodu wodą, lub kawą zbożową, nie jedzenia wieczorem, czy nawet picia kefiru. :) Nie przekonały mnie marchewki, które miałem jeść jak zgłodnieję. To jest dobre dla pań z reklam, trudne chwile zalewam Inką.
Aktywność: Przedpracowe, słoneczne 50km. Chociaż było 2 stopnie i jechałem w zimowym ubraniu to było miło. Szczególnie jak obok mnie lądował ptasi ultras - bociek. :) Dieta: po takiej jeździe, drugie śniadanie robię królewskie. Oczywiście z tego co wziąłem do pracy na cały dzień jedzenia. :)
Aktywność: Niedzielny rytuał - 100km gdzieś po Niemcach. Nawet dobrze szło, chociaż zmarzłem w stopy. Rower tylko trochę przygotowany do sezonu, ale można już na nim jechać. Dieta: Łikend masakruje dietę. Tzn. godziny posiłków, i jednak trochę więcej wtedy jem. Niedzielny test czy dobrze idzie, czyli pomiary: waga: 80,9kg (-1 od niedzieli) tłuszcz 14,3% (-0,4 od niedzieli) Tendencja spadkowa, po kg/tydz, czyli idealnie.
Aktywność: 50km przed pracą w tej j%$#ej mgle i 2 st. C. Nie cierpię mgły bo wysysa smar z łańcucha. 1,5h w takich warunkach i łańcuch zaczyna zgrzytać, linki gorzej pracują itd. Na takie warunki przed wyjściem powinienem posmarować oliwą łańcuch, albo może jakiś towot dać to na dłużej by starczyło. :)
Dieta: Kaloryczność mojego żarcia z całą pewnością nie pokrywa dziennego zapotrzebowania. Czasem chodzę głodny, a tak nie powinienem się czuć. Jedynie co mogę wtedy robić to zalać się kolejną Inką, albo wcinać marchewkę. Jeszcze 2 tygodnie.
A jak za wolno się jedzie, to na koło wsiada taki "naginacz":
W sumie nie wiadomo na co patrzeć. ;) (źródło: Instagram )
Aktywność: 12km biegu w 59min. Nawet całkiem lekko, chociaż nadal uważam, że brak mi tej sprężystości kroku maratończyków. Może jeszcze za słaby jestem. Dieta: Po 12km biegu czy 50km roweru standardowe drugie śniadanie (czyli bułka + owoc) to za mało. Dlatego dorzuciłem trochę słodkiego. Najpierw były to 2 owsiane ciastka z cukierni, ale po co to jeść, jak można zrobić je samemu i wiedzieć ile cukru tam jest. ;) Teraz uzupełniam kalorie zrobionym przez Trenerkę (ja tylko mieszałem) domowym batonem energetycznym. Cała blacha zawiera tylko 2 łyżki miodu. Słodkie to...i pyszne. 2 małe kawałki do śniadanie pozwalają przeżyć do kolejnego posiłku 3 godziny później: kefiru z owocem.
W necie wszyscy już jeżdżą, wyglądają super i w ogóle. A Pani te warkoczyki nie przeszkadzają? :)
Yyyy chyba głupio zagadałem. Może jednak pojadę dalej. :) (źródło: Instagram)
Środa - rower Aktywność: Rano 50km we mgle "killer". Czyli takiej, w której wyprzedzający mnie samochód znika po sekundzie. Wolałem zbyt długo nie zastanawiać się jaki refleks mają kierowcy o 6 rano...
Dieta: Jeszcze zdarza mi się otworzyć lodówkę i...moment, zaraz, stop, żadnego podjadania...zamykam i idę w kąt cicho pochlipać nad tym pysznym kawałkiem krakowskiej...
Wierzę, że kiedyś przyniesie to efekty bo jak mówili nasi rodzice: bez pracy nie ma kołaczy:
Wtorek - biegamy. Żeby nie klepać jednej pętli ruszyłem się trochę dalej. Też znana trasa, ale teraz jakby szybciej. ;) 12km w godz.(wpisany dystans z wczoraj)
Z jedzenia: wg teorii 5-6 posiłków dziennie, nie wyobrażałem sobie jeść obiadu o 14 (w godzinach pracy). Całymi latami jadłem, kiedy był czas, a teraz: Panowie stop! Idę zjeść brokuły. :)
Drugi tydzień "wychudzania": Plan: rano 50km, wieczorem 10km. Dieta prawie jak tydzień temu + do drugiego śniadania po rowerze dołożone 2 kawałki energetycznego batonu własnej produkcji (ok, Trenerki) + kawa Inka (można ją pić bez ograniczeń w przeciwieństwie do zwykłej kawy).
Wieczorem - tylko plank.
A na mecie nic tak dobrze nie smakuje jak łyk coli (na razie dla mnie produkt zakazany):