Rozkręcanie nogi przed jutrzejszym maratonem. Cieszę się, że minął mi DOMS po poniedziałkowej tabacie. Fakt, że całkowicie rozwalił mi mój przemyślany plan treningowy, no ale...następnym razem mam nadzieję będzie to krócej trwało...
Dzisiaj poginanie w peletonie w jakimś amerykańskim ogórze po bajecznych drogach i w palącym słońcu. W necie jest wszystko...
rano - 45min. biegu po śniegu (-7st). wieczorem - 1godz. rolkowania, A6W
Kontrola postępów: waga: 79,7kg tłuszcz: 12,2% woda: 61,4% mięso: 45,7%
Cel poboczny osiągnięty, jeszcze te 1,5% tłuszczu i będę zadowolony. Jeżeli utrzyma się tempo spadku to zostało mi ok. 2 tyg.
Z plusów "dodatnich": wyrzuciłem wszystkie ubrania powyżej L. Samopoczucie ok. Z plusów "ujemnych": zauważyłem, że brak mi siły i wytrzymałości na dłuższą jazdę (moim tempem, powyżej 4 godzin). Raczej wina diety, więc trochę zluzuję rajty...
cel - ważyć 80kg, z tłuszczem 11% oraz poprawić kondycję. czas: 50dni (niby dużo czasu i mało do zgubienia, ale pewnie 2 tygodnie zejdzie zanim waga drgnie, a te 2kg to się trzyma jak rzep psiego ogona).
Rano - mam 1 godzinę - rowerem 30km nie bardzo mi się chce, szczególnie że syf na drogach. Zostaje - zaniedbane trochę - bieganie (i zacznę w końcu NW - kijki są już dawno).
Wieczorem - zamiennie rolki/ćwiczenia z hantlami - max. godzinę.
Nie obejdzie się bez zmiany diety - koniec z wciąganiem wszystkiego co można zjeść - 0 mcdonków, pączków, i innego g$#@a z alkoholem włącznie (chlip, chlip). Przez 50 dni.
Żonka nie wierzy, że to wszystko zrobię. Tu będę się uzewnętrzniał. Chociażby dla samego siebie, czy są postępy.
Taki jest plan.
Dzisiaj: - rano - 7km biegu, 40min., śr. tempo 5:30 - trochę czuję kolana, ale nie jest źle. - spalone 600 kcal - marne 2 pączki z lukrem
- wieczorem - 1h rolek - jazda zmianami jak to już wcześniej opisałem. Garmin pokazał 1900kcal - jednak nie ma tak dobrze, szacuję na ok 900 czyli 3 pąki (to by znaczyło, że dziś spaliłem tygodniowy ładunek słodkości). A6W - dzień 1 - masakra na razie :)
Jazda wg. ostatniego schematu: 9 serii (5min 50x14 i 5min 50x12 z cad. 90) - śr. cad. 90
Ciekawostka: zawsze po mocniejszym etapie na kolejnym - między drugą a trzecią minutą odczuwałem "schodzący" ból z nóg. Nie ogień czy piecznie, ale narastający a później zanikający ból.
ciekawostka 2: przebieg wirtualny: 70km - realnie ok 50km kalorie 2800 czyli 1400 realnie - MCdonek z dużymi frytkami, kolą i cebulką - (mmm pycha :))
W końcu poustawiałem czujniki w rowerze i widzę jakie prędkości wykręcam na rolkach...
Wymyśliłem lekki trening interwałowy i kręciłem...
6 serii: 5 min. - cad. 90 tętno 130, prędkość 40, przełożenie 50x14 5 min. - cad. 90 tętno 150, prędkość 50, przełożenie 50x12 (max) oddech stale pod kontrolą, głęboki z możliwością swobodnej rozmowy
od 5 serii zaczęły boleć podudzia, chyba skutek innej pozycji między mtb a szosą (czuję też inny rozstaw stóp i większe pochylenie korpusu). Pocenie... raczej minimalne, jednak to lekkie kręcenie (śr. cad. 88)
Jazda imitowała kręcenie po zmianach, i tak też się czułem.
max. cad. 110 (prędkość 61) trzeba uważać, żeby nie zjechać z rolek, bo wykopyrtnąć się tak o szafę to nic przyjemnego...
ciekawostka: przejechany dystans 50km - nie ma pokrycia w rzeczywistości (w realu, po płaskich trasach, przy tym wysiłku szacuję na 40km)
Fajny trening, jazda wytrzymałościowa to coś co mnie kręci i będę częściej tak jeździł.
p.s. kalorie 2000, czyli pewnie 1000 realnie - mcdonek spalony :) jazda po 2 piwach.