Już myślałem, że nie pojadę, ale słońce szybko zaczęło wychodzić i mimo 12st o 5:30 jakoś nie zmarzłem. Trasa odwrotna dla urozmaicenia przez Hohenfelde, bonus: 10 saren, 2 koty i jakaś padlina. Dzisiaj było lepiej.
ranek stalowy i 14st... Jeżeli mam jechać Miedwie (jeden z fajniejszych maratonów) to mam ostatni dzwonek żeby się ponownie rozruszać. Z racji kontuzji najkrótsza możliwa trasa - tyle akurat wysiedzę...
Po tygodniu leczenia domowymi sposobami zapalenia tyłka wyjechałem w końcu na ulubioną pętelkę. Niestety kontuzja daje się we znaki i nadal jestem wykluczony z rowerowania. Bez lekarza się nie obejdzie. Nogi zamulone, siedzenie niewygodne... Jedynie ból kolana daje się łatwo wytłumaczyć (pojawił się po godzinie jazdy). Na szczęście to nie przeciążenie, a zmieniona pozycja ze względu na ból w pachwinie. Nie ma co czekać - niech lekarz na to spojrzy... howgh.
Ranek zapowiadał się fajny do jazdy: 17st, słaby wiatr, brak deszczu i nawet "lekkie" słońce. Wyguglałem sobie pętlę 100km, wgrałem do licznika i postanowiłem to przejechać z zakładanym czasie max. 3godz. Trasa nieznana (80%), była okazja wreszcie skorzystać z nawigacji rowerowej. W sobotę naoglądałem się jeszcze TdF i TdP, byłem więc pozytywnie nastawiony. Przed jazdą jeszcze korekcja wysokości siodełka; 0,5cm w górę (wypatrzyłem to właśnie u zawodowców), bidon, baton, radyjko i o 8:05 pognałem. Jazda z mapą przed nosem jest bardzo fajna, niestety mój licznik miewa ostatnio fochy i przy przełączaniu ekranów się wyłącza, więc całą pętlę przejechałem bez informacji o tętnie, prędkości i innych parametrach. Jechałem na radio. W sumie też dobrze, bo słucham wtedy organizmu i bardziej zwracam uwagę na to co się ze mną dzieje. Jeżeli mam jechać za tydzień 500/24 to i tak akku starczy na max. 14h, reszta będzie na wyczucie... Wracając, już za Locknitz skręciłem nie tam gdzie trzeba i straciłem 2-3min na powrót, chwile później spotkałem Roberta, pogadaliśmy chwilę (dokładnie 8 min., które odjąłem z całkowitego czasu wycieczki). Pozycja na rowerze już bliska ideałowi, kolana nie bolą, problem mam tylko ze zbyt długim mostkiem, bo czułem zbyt duży ból w krzyżu na tak krótką jazdę...
Parę zdjęć niemieckich wioch, które mi się ciągle bardzo podobają:
Rano 12 st., brak słońca... Do tego mam lekkie przeziębienie, nie chciało mi się... No ale, twardym trza być, więc szybka kawka, obcisłe i wio.
Jak zwykle moja ulubiona trasa, tym razem potraktowana ostro i bez wymiękania. Od tygodnia noga daje, jeździ mi się świetnie. Przeglądając czasy tej trasy jeszcze z przed miesiąca urywam 5-6min. i to porównując wpisy gdzie mocno (jak mi się wtedy wydawało) jechałem. Obecny czas - jak na razie - jest wyśrubowany, ale wiem że mam jeszcze zapas mocy. Myślę, że spora poprawa wyników leży w lepszych butach, no i trasę znam bardzo dobrze.
Przy okazji... nowy kask mam. Szosowy. Giro Monza :)
Zaspałem, więc trasa podstawowa w odwrotnym kierunku. W Dołujach dogoniłem Tira i do Lubieszyna podwiozłem się z 60 na liczniku. Reszta jak zwykle... W Buku znowu minąłem szosowca (ok. 6:30).
W nocy padał deszcz, ale ranek okazał się piękny i nawet wyszło słońce. Traska pełna "mknących" na drugą stronę asfaltu ślimaków, czasem trzeba było uważać. Locknitz senne, udało mi się zdążyć przed pociągiem. Rower oczywiście usyfiony wodą z drogi, coś nawet strzela w korbach. Będę musiał się przejechać do Bulsika, aby pokazał mi jak czyści napęd, bo ja tak nie umie :D
Rano udało mi się złapać zakrzywienie czasoprzestrzeni w Dobrej ;)
Stalowoszare niebo i krople na roślinach zmyliły mnie, że jest chłodno. Niepotrzebnie ubrałem drugą warstwę bo mimo 16st ciągle jest parno i momentalnie się spociłem... Ale jazda była fajna :)
Piękny, ciepły ranek zachęcił mnie do mocniejszego kręcenia. O czymś takim marzy się jadąc po ciemku, mrozie i w śniegu ;) Jedynie pociąg mógł mnie zatrzymać i tak się stało - w Locknitz. Opłacało się rano wstać :)
Pierwszy raz minąłem się dzisiaj z jakimś szosowcem. Widać (mimo mgły) jest nas dwóch :) Jazda bez licznika. wer. 1a - od końca wer.1 a przed Bismark skręt do Hohenfelde.